czwartek, 15 października 2020

LAS VEGAS (tym razem jesienią)

Las Vegas, jest absolutnie fantastycznym i niepowtarzalnym miejscem na Ziemi. Pierwszy raz odwiedziliśmy to miasto w grudniu 2018 r., zatrzymując się w jego najbarwniejszej i najokazalszej dzielnicy. Jej główny bulwar, zwany The Strip, to niekończąca się rzeka najwspanialszych na świecie hoteli-kasyn i jednocześnie mekka najbardziej wyszukanej rozrywki jaką można sobie wyobrazić. Nie ma chyba osoby, na której Vegas nie zrobiłoby wrażenia. My nie byliśmy wyjątkiem. Zachwyceni wszystkim co nas otacza, bawiliśmy się podczas tej pierwszej wizyty doskonale (co opisałam TUTAJ) i obiecaliśmy sobie wrócić po więcej. 


Po dwóch latach, z prawdziwą przyjemnością zawitaliśmy do Las Vegas ponownie. Korzystając z walorów gorącej, jesiennej aury, jaka panuje w październiku w pustynnej Nevadzie, kolejny raz oddaliśmy się  przyjemnościom jakie oferuje ta najbardziej osławiona stolica rozrywki. A pokus tam nie brakuje i wcale nie należy do nich tylko szeroko pojęty hazard czy odwieczny... nierząd. Największe hotele oferują wyszukane atrakcje, które przyciągają klientelę w każdym wieku. Dla każdego coś miłego. Koncerty światowych gwiazd, popisy akrobatów, arcyciekawe wystawy tematyczne, średniowieczne uczty z turniejami,  przejażdżki gondolami czy loty helikopterami - otwierają listę niezliczonych uciech dostępnych w mieście grzechu. 

Sam pobyt w fajnym hotelu może dostarczyć niezapomnianych wrażeń, toteż tym razem, nasz wybór padł na "Bellagio" - wspaniały, dostojny, jedyny w swoim rodzaju resort, z najpiękniejszymi tańczącymi fontannami w całym Vegas. Pokój - oczywiście z widokiem na cudne wodotryski.



STRATOSPHERE Tower
Już pierwszego wieczoru, kolega-małżonek zabrał dwoje naszych zachwyconych milusińskich do Stratosphere Tower przy hotelu The Strat, gdzie na szczycie najwyższej wieży obserwacyjnej w USA, na wysokości 350 m. na brak adrenaliny naprawdę nie można narzekać. I to wcale nie dzięki zapierającemu dech w piersiach widokowi. Na szczycie Stratosfery znajdują się 4 ekscytujące podniebne atrakcje: BigShot, Insanity, X-Scream i SkyJump.
(zdjęcia - link)
BigShot

SkyJump
X-Scream
 

Insanity

Mimo, że od karuzel i rollcoasterów nie stronię, nie zdobyłam się osobiście na tak duży skok adrenaliny. Perspektywa zawiśnięcia w jakiejś maszynie na tak niewyobrażalnej wysokości nie wzbudziła we mnie najmniejszego nawet entuzjazmu, ale milusińscy zaliczyli WSZYSTKO (oprócz SkyJump). 

             Wenecja w Las Vegas                          
Gdy rodzinka oddawała się podniebnym przejażdżkom, ja odwiedziłam znajome kąty na Strip, ze szczególnym uwzględnieniem mojego ulubionego resortu "The Venetian".Tak fantastycznego klimatu nie ma chyba żaden inny hotel, chociaż to oczywiście subiektywna opinia. 

Sklepienie nad wejściem do kasyna
w hotelu VENETIAN

W sąsiedztwie Wenecji złoty Mirage jak zwykle przyciągał gapiów pokazem wybuchającego wulkanu, a oświetlone galeony przy Treasure Island zapraszały na piracką przygodę. 







Nawet w czasie pandemii, Vegas błyszczało i mieniło się
milionami kolorów. Na ulicy i w kasynach gości nie brakowało. Restauracje były pełne. Miasto po długim okresie zamknięcia znowu żyło i mimo pewnych ograniczeń, niezmiennie oszałamiało swoją magią.


Kolejny dzień rozpoczęliśmy od wizyty w 
Bellagio Conservatory & Botanical Garden. To jedna ze stałych atrakcji tego hotelu. Turyści niezmiennie przychodzą do Bellagio podziwiać sezonowe ekspozycje czterech pór roku, osadzonych w różnych przepięknych zakątkach świata lub wyobraźni. Wystawy są fenomenalne.
Łączą w sobie baśń z czarodziejskim ogrodem, w którym żywe rośliny tworzą realne, pachnące, urzekające tło, a wszystko to pod wielkim szklanym sklepieniem imponującej oranżerii. Byliśmy zachwyceni. 





Po doświadczeniu magicznych kolorów jesieni, udaliśmy się na spacer po południowym Strip, gdzie ulokowały się kolejne, znajome nam już hotele-kasyna: Cosmopolitan, New York-New York, MGM Grand, Tropicana czy Excalibur. Wszystkie te resorty są ogromne, bajeczne i luksusowe, a najpiękniejsze w nich jest to, że każdy przeciętny człowiek może sobie na nie pozwolić. Nocleg w hotelu bowiem, jest tylko dodatkiem do zabawy w KASYNIE, gdzie - jak wiadomo - klienci zostawiają najwięcej pieniędzy, czasami nawet fortuny. Na hazardzie hotele zarabiają krocie. Turyści, którzy chcą jednak doświadczyć rozrywki odmiennej od hazardu, nigdzie nie znajdą tak wspaniałej i taniej bazy noclegowej jak w Vegas.

Wielki Sfinks przed hotelem Luxor
Ponieważ my zdecydowanie zaliczamy się do tej drugiej kategorii odwiedzających, postanowiliśmy podczas spaceru dotrzeć aż do hotelu LUKSOR, w którym udostępniono niezwykłą, jedyną w swoim rodzaju ekspozycję: Artefakty z Titanica.





Historia i tragedia tego legendarnego statku fascynuje mnie od wielu lat. Przeczytałam już wiele na jego temat, ale każda nowa informacja niezmiennie dopełnia obrazu dramatu, jaki rozegrał się na Atlantyku w 1912 r. Patrycja od niedawna jest również fanką tego tematu, dlatego namówiwszy na zwiedzanie pozostałą część rodziny, z niekłamanym entuzjazmem przekroczyłyśmy próg wystawy.



Nie zaskoczę chyba nikogo informacją, że to co zobaczyliśmy, okazało się niesamowite! Z przedrukiem oryginalnych biletów losowo wybranych pasażerów, "wsiedliśmy" na pokład największego i najpiękniejszego liniowca White Star Line, który w swoim dziewiczym rejsie z Southampton do Nowego Jorku miał pobić rekord szybkości w przeprawie przez ocean i zdobyć lukratywne wyróżnienie jakim była Błękitna Wstęga Atlantyku.

 



Począwszy od kabin trzeciej klasy, przez bogate salony i jadalnię klasy drugiej, dotarliśmy do sławnych wielkich schodów i luksusowych pokoi najzamożniejszych pasażerów. Ludzie bogaci, aczkolwiek nie lubiący szastać pieniędzmi, często decydowali się na zakup biletu tylko w drugiej klasie. Dlaczego? Bo na Titanicu standard zawyżono i wygody jakie można było otrzymać w ramach biletu drugiej klasy, odpowiadały tym, jakie można było spotkać w klasie pierwszej na innych statkach. 

Jedno z najbardziej reprezentacyjnych miejsc na Titanicu - Wielkie Schody
        















                               





Po nasyceniu oczu przepysznymi wnętrzami, wyszliśmy na pokład spacerowy. "Była noc". Pomału też "docierały do nas"  pierwsze sygnały o dryfujących górach lodowych. Odczuwało się rosnące napięcie w obliczu nieuniknionego. Potem "nastąpiło uderzenie" i "początek koszmaru". Titanic "tonął". Atmosferę grozy i niedowierzania opisują słowa samych pasażerów. Ich wypowiedzi umieszczono na ścianach ciemnego mostka kapitańskiego. Te słowa nawet dzisiaj mrożą krew w żyłach. 

I w końcu cisza... 

       W 1912 r. w oczach opinii publicznej był NIEZATAPIALNY...                
Nie mogę oprzeć się refleksji, że okazał się "Wieżą Babel" XX w.                                    



Widok "spoczywającego na dnie oceanu giganta z rozprutym kadłubem" jest niezwykle smutny. Zmusza do refleksji nad głupotą, lekkomyślnością i próżnością ludzką. Nazwiska i losy wszystkich pasażerów są znane. Trzymając w ręku otrzymane na wstępie bilety konkretnych osób, można było sprawdzić czy ludzie ci przeżyli, czy też los nie był dla nich łaskawy tamtej pamiętnej nocy. No, niestety ja i Paweł "nie mieliśmy szczęścia", za to Pati i Tymkowi udało się "wyjść z opresji".





Wystawa mnie zachwyciła. Nie okazała się bardzo duża, ale klimat jaki udało się na niej stworzyć to majstersztyk. Wśród fantastycznej scenografii umiejscowiono bogate informacje, historyczne zdjęcia i umiejętnie podane materiały źródłowe. One stworzyły trzon wydarzeń. Niemniej to, co  było absolutnym hitem tej wystawy, to artefakty. Wydobyte przed laty z wraku Titanica i skrzętnie odrestaurowane, przydają ekspozycji niepowtarzalnego i bardzo poruszającego charakteru. 

Są to nie tylko osobiste rzeczy pasażerów, jak biżuteria, okulary, dawne przybory kosmetyczne czy odzież. Obejrzeć można elementy wyposażenia statku a nawet oryginalny, całkiem spory fragment kadłuba! Niektóre przedmioty pokazano dokładnie tak, jak je odnaleziono w głębinach np. zbiór talerzy zapadniętych w piaszczystym dnie, po tym, jak dopełnił się długoletni proces rozkładu szafy kuchennej, w której je trzymano. 
                                         

Niewiarygodne, że po tak długim czasie, artefakty te udało się tak znakomicie zrekonstruować i ocalić od zapomnienia. Nie sposób opisać, jakie wrażenie robią one na człowieku, jakie wrażenie zrobiły na mnie. Patrząc na starodawne szczotki, lusterka, torebki, elementy wieczorowych strojów, porcelanę czy fiolki pachnących ponoć ciągle perfum, nie można oprzeć się wyobraźni i nie podążyć do czasów, gdy te przedmioty miały swoich właścicieli - zarówno prostych i biednych, jak i wykształconych, sławnych, pięknych i bogatych. Wszyscy oni, bez względu na status społeczny, płynęli wówczas ku swojemu przeznaczeniu...
                        


Jeśli macie ochotę zobaczyć więcej zdjęć i informacji z wystawy - obejrzyjcie TEN ALBUM.

 

Po wyjściu z Luksoru, spożyliśmy obiad w jednej z licznych restauracji na Strip, a następnie podążyliśmy do hotelu na sjestę. Gdzież mogło to być przyjemniejsze niż w toskańskich ogrodach naszego Bellagio! 

Zaprojektowano je tak, aby goście zażywający w nich relaksu, naprawdę mogli poczuć śródziemnomorski klimat starej Italii. 

Wspaniałe baseny wkomponowano w "antyczną" architekturę, fantastycznie współgrającą z rosnącymi wokół cyprysami, drzewkami oliwnymi i inną południową roślinnością.
Pamiętano o dodaniu zacisznych altanek i czarujących zakątków z szumiącymi fontannami. Prawdziwa sielanka. 
I chociaż malkontent mógłby nazwać ten cały pejzaż jedną wielką atrapą (jak to w Vegas), to uwierzcie - atrapa ta jest naprawdę fenomenalna. 


 

Słońcem, wodą i cudowną toskańską atmosferą cieszyliśmy się aż do zachodu słońca. Aż żal było odchodzić... Musieliśmy jednak dobrze wypocząć, gdyż następnego dnia czekała nas dla odmiany wyprawa w teren - i to nieziemsko trudny teren... 
Wschód słońca w Las Vegas - widziany z naszego pokoju w Hotelu Bellagio







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz