piątek, 16 października 2020

DOLINA ŚMIERCI (Death Valley National Park)


Nazwa tego miejsca mówi sama za siebie. 
Rozległy, odludny i spalony słońcem teren wabi śmiałków na Pustynię Mojave w Kalifornii, aby poddać ich bezlitosnej próbie siły i ognia - i to w dosłownym znaczeniu. 
Kto podoła lejącemu się z nieba żarowi i będzie na tyle zdeterminowany, aby pokonać znaczne odległości pomiędzy atrakcjami w tym największym w USA parku narodowym, zostanie nagrodzony możliwością zobaczenia naprawdę nieziemskich form geologicznych tworzących często bajeczne wprost panoramy. 



Dolina Śmierci to jedno z najbardziej gorących miejsc na Ziemi, dlatego nikt o zdrowych zmysłach nie jedzie tam latem - średnia temperatura w ciągu dnia rzadko wtedy spada poniżej 45ºC, a jest to tylko średnia! W lipcu 1913 r. odnotowano tam 57ºC - czyli drugą najwyższą temperaturę, jaką kiedykolwiek zarejestrowano na naszym globie. Piekarnik, to mało powiedziane.

W połowie października, w dniu kiedy MY gościliśmy w Death Valley National Park, słupek rtęci sięgnął zaledwie... 39ºC. No cóż, ciągle było gorąco... ale wyposażeni w samochód z klimatyzacją, spore zapasy wody i Litorsal (na wszelki wypadek), byliśmy gotowi stawić czoła wyzwaniu. Nie zamierzaliśmy oczywiście na piechotę zdobywać szczytów, niemniej to właśnie od sporego wzniesienia rozpoczęliśmy wizytę w parku. Bez obawy. Dojechaliśmy tam samochodem. A oto i basen Doliny Śmierci w pełnej krasie:

Dolina Śmierci widziana z punktu Dantes View

Zobaczenie takiego krajobrazu, możliwe jest tylko z punktu widokowego Dantes View na wysokości 1669 m. Wyniesienie to, a zarazem niska wilgotność powietrza pozwalają na wolny od zakłóceń widok na odległość 170 km. Patrząc na martwe, ciągnące się po horyzont rozpalone pustkowie, nie można odmówić trafności nazwy tego punktu. Została ona bowiem zainspirowana niczym innym, jak tylko... "Piekłem" Dantego.

Nie mam pojęcia jakim cudem cokolwiek rośnie jeszcze na tych zboczach, ale jak wiadomo - przyroda zawsze znajdzie sposób... 



Temperatura dawała się we znaki, więc ruszyliśmy dalej. Do głównej drogi musieliśmy cofnąć się ok. 20 km., a dalej pokonać kilkanaście kolejnych zanim dotarliśmy do Zabriskie Point - niezwykłej atrakcji geologicznej, jednej z piękniejszych w Parku Narodowym Doliny Śmierci. Z parkingu nie było widać nic ciekawego, jedynie krótki utwardzony szlak wiodący na niewielki pagórek. Mimo spiekoty, turyści licznie go pokonywali. Gdy i my wdrapaliśmy się na górę, naszym oczom ukazała się bajkowa, wyżynna sceneria. Złociste badlandy, rozczłonkowane przez sieć głębokich wąwozów, tworzyły iście magiczny, nieziemski wręcz pejzaż. Wyglądały niczym teatralna scenografia. Nie mogliśmy dosłownie oderwać od nich wzroku. 



Niesamowite Badlands w Zabriskie Point






Parking - cząsteczka cywilizacji na martwej ziemi









Pewnie zabawilibyśmy dłużej w tym fantastycznym punkcie,  gdyby nie lejący się z nieba żar. 
Z przyjemnością zeszliśmy na parking, aby ochłodzić się w samochodzie i obrać azymut na następne ciekawe miejsce.



Gdy przy niewielkiej oazie Furnance Creek Inn znaleźliśmy się na wysokości poziomu morza, już tylko jedna, bardzo długa prosta, ciągnąca się u stóp masywu Gór Czarnych, dzieliła nas od Badwater - czyli najniżej położonego punktu na Zachodniej Półkuli. Zanim tam jednak dotarliśmy, zboczyliśmy po drodze w sam środek ogromnego, płaskiego 
terenu,  przypominającego na pierwszy rzut oka zaorane gigantyczną broną pole. Zważywszy jednak na to, że znajdowaliśmy się w miejscu zwanym Devils Golf Course, nie trudno było o skojarzenie z monstrualnym, diabelskim polem golfowym. Co więcej, pole to usiane jest skrystalizowanymi bryłami solnymi, będącymi jedynymi widocznymi pozostałościami jeziora, które wyparowało przed tysiącami lat.
Wygląda to niesamowicie!
 

Devils Golf Course


Jadąc dalej na południe, w końcu osiągnęliśmy samo dno Doliny Śmierci.
Badwater Basin leży 86 m poniżej poziomu morza i jest to jedno z najgorętszych miejsc na Ziemi.
 
Badwater Basin
Ponieważ temperatura powietrza osiąga tam nawet 49
ºC, a temperatura gruntu jest o 50% wyższa niż temperatura powietrza, z powodzeniem można usmażyć jajko na skale. 
Nie skusiliśmy się na ten eksperyment, nie skusiliśmy się nawet na krótki spacer w głąb rozległej solnej równiny. Owszem, kontemplowaliśmy otoczenie kilkanaście minut, ale potem skwapliwie ruszyliśmy w cień, czyli do samochodu.



 










Idąc w stronę parkingu, mogliśmy przekonać się jak głęboko "pod wodą" jesteśmy. Poziom morza zaznaczono bowiem na zboczu wznoszących się obok skał. Na ich szczycie byliśmy przed południem - na Dantes View. 





Jak się okazało, samochód był tego dnia naszym najlepszym przyjacielem. Chłodne powietrze z klimatyzacji pozwalało szybko dojść do siebie nawet po krótkiej dawce nasłonecznienia. Zatem do następnego punktu w programie, następowała pełna regeneracja (no..., powiedzmy regeneracja w dużym stopniu). 





Wracając z Badwater do Furnance Creek wybraliśmy na pewnym odcinku drogę-szlak: przepiękną, krajobrazową Artists Drive. Powiodła nas ona do kolejnego słynnego rarytasu geologicznego w Dolinie Śmierci, jakim jest punkt zwany Artists Palette.
 
Zobaczyliśmy tam oczywiście SKAŁY, z tym że TE akurat mieniły się różem, turkusem, purpurą i aksamitną czernią. Stworzone przez złoża minerałów i pył wulkaniczny, faktycznie nasuwały skojarzenie z ogromną paletą malarską.

Artists Palette

Golden Canyon
Gdy ponownie wróciliśmy na drogę prowadzącą do oazy Furnance Creek, zatrzymaliśmy się jeszcze przy wejściu do niepozornie wyglądającego kanionu zwanego Golden Canyon. W nim - podobnie jak w kilku innych miejscach w parku - kręcone były sceny do epizodów kultowej serii science fiction - "Star Wars" (sprawdź tutaj). Nie było możliwe w takiej spiekocie, aby udać się na szlak w tym kanionie, ale z ciekawości zapuściliśmy się kilkadziesiąt metrów między złote skały. Fajnie było poczuć klimat planety Tatooine.


Nadeszła pora na odpoczynek oraz wymarzony chłodny cień pod palmami. Wizja lodów i chłodnych napojów (takich prosto z lodówki), przyciągnęła nas jak magnez do oazy Furnance Creek.



Dzisiaj znaleźć tam można siedzibę parku, centrum informacji turystycznej, dwa motele, restauracje, sklep, stację benzynową czy pocztę, ale niegdyś Furnance Creek miało zupełnie inny charakter. 
W XIX w. było to centrum wydobycia boraksu - minerału o bardzo szerokim zakresie zastosowania. Nawet współcześnie jego właściwości są nie do przecenienia. To świetny środek antygrzybiczny, owadobójczy, antywirusowy czy antyseptyczny. Usuwa, pleśń, brud, plamy z odzieży, a nawet może mieć skuteczny wpływ na nasze zdrowie. Możecie więcej przeczytać o nim TUTAJ. 


W czasie gdy wydobywano go w Dolinie Śmierci, firma 
Harmony Borax Works zatrudniała 40 mężczyzn, którzy uzyskiwali trzy tony boraksu dziennie. Dostarczenie gotowego produktu na rynek z serca Doliny Śmierci było trudnym zadaniem, ale opracowano skuteczną metodę. Do historii przeszło wykorzystanie dużych zespołów mułów  i podwójnych wagonów (tzw. 20 Mule Teams), które ciągnęły boraks przez Pustynię Mojave do najbliższej stacji kolejowej, przez bagatela... 266 km! 


W Borax Museum pod gołym niebem, można zobaczyć wiele sprzętów i pojazdów służących niegdyś do prowadzenia tego intratnego przedsięwzięcia.

Sposób transportu boraksu z Doliny Śmierci
stał się z czasem pomysłem na znak towarowy firmy
 



Mesquite Flat Sand Dunes









Bardzo powoli, słońce zaczęło chylić się ku zachodowi. Spośród wielu punktów w parku, jakie rekomendowane są do obejrzenia tego niezwykłego widowiska, wybraliśmy Mesquite Flat Sand Dunes, czyli ruchome wydmy nieopodal drugiej osady w parku - Stovepipe Wells Village.





  



































Zachód słońca był w istocie przepiękny!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz