Olympic National Park - Ruby Beach |
w północno-zachodniej części stanu Waszyngton i obejmuje prawie milion akrów rozległych, dziewiczych terenów. Wpisany na Listę Rezerwatów Biosfery i Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, chroni tysiące lat historii oraz nieprzebrane bogactwo dzikiej przyrody
- w kilku, wyraźnie różnych ekosystemach. Są tam pokryte lodowcami góry, stare lasy deszczowe o umiarkowanym klimacie i ponad 70 mil skalistego wybrzeża Pacyfiku! Różnorodność jest bez wątpienia znakiem rozpoznawczym tego parku.
Tylko odkrywać!
Na półwysep Olympic wjechaliśmy od południa i od razu skierowaliśmy się na wybrzeże. Pierwszą osobliwością przyrodniczą na jaką natknęliśmy się w miejscowości Kalaloch, było niezwykłe drzewo, zwane - wbrew wszelkim prawom nauki - Drzewem Życia (Tree of Life).
Drzewo Życia nieopodal Kalaloch |
Znaleźliśmy je na plaży, zawieszone nad skalną pieczarą. Jego obnażone przez erozję korzenie, zostały zupełnie pozbawione gleby i wydawać by się mogło, że nie są już w stanie dostarczać roślinie życiodajnych sił. Tymczasem, jest zupełnie inaczej. Potężny świerk (z gatunku Sitka) ciągle żyje i ma się świetnie. Oddycha i kwitnie. Nie ma na to logicznego wytłumaczenia.
Nie wiadomo dlaczego, drzewo - z odsłoniętymi i trzymającymi się tylko powietrza korzeniami, w dodatku wystawione na działanie potężnych w tym rejonie wiatrów i intensywnych burz - niezłomnie trwa, bez żadnego zakotwiczenia czy chociażby oparcia.
Niektórzy uważają, że to wybryk natury, niektórzy nazywają drzewo magicznym. Jakkolwiek jest - drzewo z całą pewnością pozostaje żywą i niezwykle intrygującą zagadką natury.
Jadąc na północ drogą nr 101, na pewnym odcinku zboczyliśmy mocno w głąb lądu. Nie mogliśmy przegapić jednego z klejnotów koronnych parku, a mianowicie Hoh Rain Forest (umiarkowanego lasu deszczowego), w którym opady wynoszą 3,5 metra wody rocznie! W istocie, już po kilkunastu kilometrach krajobraz diametralnie zaczął się zmieniać. Drzewa, oplecione mchem i porostami, coraz gęściej przesłaniały ściany boru, aby w końcu przemienić go niemalże w tropikalną dżunglę. W samym jej środku wybraliśmy się na krótki spacer szlakiem Hall of Mosses. To co zobaczyliśmy, było fenomenalne, wręcz baśniowe.
Hoh Rain Forest - las deszczowy klimatu umiarkowanego |
Ogromne drzewa, z powykręcanymi pniami i powyginanymi gałęziami, obrośnięte długimi zielonymi brodami, stały przy ścieżce niczym starodawni strażnicy strzegący odwiecznych tajemnic lasu. U ich stóp, niczym zielony dywan, płożyła się gęstwina paproci o nieopisanej wręcz magii. Jeśli dodać do tego przebijające przez konary promienie słońca, las tonął w aurze mistycyzmu. Nie mogliśmy oprzeć się wrażeniu, że to realnie żywy, oddychający organizm - piękny, tajemniczy, nieposkromiony. Wprawdzie zachwyca i wprawia w zdumienie, ale też kusi swoim czarem i potrafi niejednego śmiałka zwieść na manowce... Nieprawdopodobne, jak działa tam wyobraźnia!
Po opuszczeniu kniei i powrocie na drogę nr 101, ponownie udaliśmy się na wybrzeże Pacyfiku, aby w jeszcze jednym miejscu spojrzeć na ocean.
Rialto Beach |
"Unosiły się" na horyzoncie w oparach jasnej mgły, niczym szczyty górskie wśród chmur, nasuwając skojarzenie z Olimpem - mityczną siedzibą greckich bogów. Zniewalający widok!
W dali stosy morskie podczas przypływu i dryfujące drewno na Rialto Beach |
Przystań w Port Angeles |
Niezmiernie podekscytowani, wypłynęliśmy następnego dnia o poranku w kilkugodzinny rejs. Dzień był piękny, słońce odbijało się w błękicie fal i rozleniwiało.
Na spotkanie z wielorybami |
Płynęliśmy długo i daleko wierząc, że organizatorzy nie rzucali słów na wiatr w kwestii wielorybów. Okazało się, że oni nie liczą tu też bynajmniej na przypadek. Wieloryby nie żyją w jednym miejscu. Są bardzo mobilne. Potrafią pokonać ponad 100 mil (tj. 160 km) w ciągu doby. Na tak wielkim obszarze, na jakim się znajdowaliśmy, można byłoby szukać igły w stogu siana! Na szczęście z pomocą przychodzi technologia satelitarna. Dzięki dokładnym współrzędnym GPS nanoszonym na interaktywną mapę przez każdą jednostkę pływającą, która w danym dniu odnotowuje gdzieś obecność waleni, można ponoć bez problemu je znaleźć. W ten sposób, Island Adventures jako członek Pacific Whale Watch Association, korzysta z dostępu do najlepszej na świecie sieci obserwacji wielorybów. Jeśli gdzieś w okolicy te wieloryby są, to oni na pewno o tym wiedzą.
Humbaki na horyzoncie! |
Oprócz wielorybów, kapitan pokazał nam też piękne klifowe wybrzeże Salish Sea, widziane oczywiście z pokładu łodzi. Ponadto, nie uszły naszej uwadze foki, wydry i niezliczone ilości ptactwa żerującego w okolicach Port Angeles.
To była naprawdę bardzo fajna wycieczka.
Widok na Salish Sea w oddali |
Jasny gwint, już chciałam odpuścić sobie plany wyjazdu w tę część USA, a tu tyle świetnego materiału...! ; o))
OdpowiedzUsuń