czwartek, 30 lipca 2020

OLYMPIC NATIONAL PARK

Olympic National Park - Ruby Beach
Leży 
na półwyspie Olympic, 
w północno-zachodniej części stanu Waszyngton i obejmuje prawie milion akrów rozległych, dziewiczych terenów. Wpisany na Listę Rezerwatów Biosfery i Listę 
Światowego Dziedzictwa UNESCO, chroni tysiące lat historii oraz nieprzebrane bogactwo dzikiej przyrody
- w kilku, wyraźnie różnych ekosystemach. Są tam pokryte lodowcami góry, stare lasy deszczowe o umiarkowanym klimacie i ponad 70 mil skalistego wybrzeża Pacyfiku! Różnorodność jest bez wątpienia znakiem rozpoznawczym tego parku.
Tylko odkrywać!
 


Na półwysep Olympic wjechaliśmy od południa i od razu skierowaliśmy się na wybrzeże. Pierwszą osobliwością przyrodniczą na jaką natknęliśmy się w miejscowości Kalaloch, było niezwykłe drzewo, zwane - wbrew wszelkim prawom nauki - Drzewem Życia (Tree of Life). 

Drzewo Życia nieopodal Kalaloch

Znaleźliśmy je na plaży, zawieszone nad skalną pieczarą. Jego obnażone przez erozję korzenie, zostały zupełnie pozbawione gleby i wydawać by się mogło, że nie są już w stanie dostarczać roślinie życiodajnych sił. Tymczasem, jest zupełnie inaczej. Potężny świerk (z gatunku Sitka) ciągle żyje i ma się świetnie. Oddycha i kwitnie. Nie ma na to logicznego wytłumaczenia.
Nie wiadomo dlaczego, drzewo - z odsłoniętymi i trzymającymi się tylko powietrza korzeniami, w dodatku wystawione na działanie potężnych w tym rejonie wiatrów i intensywnych burz - niezłomnie trwa, bez żadnego zakotwiczenia czy chociażby oparcia.
Niektórzy uważają, że to wybryk natury, niektórzy nazywają drzewo magicznym. Jakkolwiek jest - drzewo z całą pewnością pozostaje żywą i niezwykle intrygującą zagadką natury.


Kolejne spektakularne miejsce, które mieliśmy okazję odwiedzić to Ruby Beach - jedna z najbardziej malowniczych plaż w Olympic National Park. Słynie przede wszystkim z dużych skalnych wysp zwanych stosami morskimi (takimi jak słynny kolos na Cannon Beach). Ponadto, dużo tam kamieni i dryfującego drewna, a podczas odpływu - ogrom stworzeń morskich: rozgwiazd, ukwiałów, ślimaków czy krabów. Niesamowita biosfera! Nieopisana bajkowość przyrody.






Jadąc na północ drogą nr 101, na pewnym odcinku zboczyliśmy mocno w głąb lądu. Nie mogliśmy przegapić jednego z klejnotów koronnych parku, a mianowicie Hoh Rain Forest (umiarkowanego lasu deszczowego), w którym opady wynoszą 3,5 metra wody rocznie! W istocie, już po kilkunastu kilometrach krajobraz diametralnie zaczął się zmieniać. Drzewa, oplecione mchem i porostami, coraz gęściej przesłaniały ściany boru, aby w końcu przemienić go niemalże w tropikalną dżunglę. W samym jej środku wybraliśmy się na krótki spacer szlakiem Hall of Mosses. To co zobaczyliśmy, było fenomenalne, wręcz baśniowe. 

Hoh Rain Forest - las deszczowy klimatu umiarkowanego

Ogromne drzewa, z powykręcanymi pniami i powyginanymi gałęziami, obrośnięte długimi zielonymi brodami, stały przy ścieżce niczym starodawni strażnicy strzegący odwiecznych tajemnic lasu. U ich stóp, niczym zielony dywan, płożyła się gęstwina paproci o nieopisanej wręcz magii. Jeśli dodać do tego przebijające przez konary promienie słońca, las tonął w aurze mistycyzmu. Nie mogliśmy oprzeć się wrażeniu, że to realnie żywy, oddychający organizm - piękny, tajemniczy, nieposkromiony. Wprawdzie zachwyca i wprawia w zdumienie, ale też kusi swoim czarem i potrafi niejednego śmiałka zwieść na manowce... Nieprawdopodobne, jak działa tam wyobraźnia!

Na szlaku Hall of Mosses (w krainie mchów)

Po opuszczeniu kniei i powrocie na drogę nr 101, ponownie udaliśmy się na wybrzeże Pacyfiku, aby w jeszcze jednym miejscu spojrzeć na ocean.

Rialto Beach
Tym razem nasz wybór padł na Rialto Beach - kolejną przepiękną oceaniczną plażę Olimpijskiego Parku Narodowego. Tutaj również, natknęliśmy się na wyrzucone przez morze pnie drzew i panoramę bogatą w stosy morskie, z tą drobną różnicą, że otoczone falami popołudniowego przypływu formacje skalne, należały już do Oceanu.

"Unosiły się" na horyzoncie w oparach jasnej mgły, niczym szczyty górskie wśród chmur, nasuwając skojarzenie z Olimpem - mityczną siedzibą greckich bogów. Zniewalający widok!

W dali stosy morskie podczas przypływu
i dryfujące drewno na Rialto Beach




Przystań w Port Angeles
Czas naglił, więc pożegnaliśmy Pacyfik i okrążając park od północnego zachodu dotarliśmy do Port Angeles - popularnej, turystycznej miejscowości położonej nad Salish Sea (czyli nad wewnętrznym morzem Oceanu Spokojnego), na granicy USA i Kanady. Port Angeles jest nie tylko znane jako brama do Olympic National Park, skąd wyruszyć można zarówno w góry, na wybrzeże, jak i do dżungli klimatu umiarkowanego, ale również słynie jako baza portowa, skąd organizowane są wycieczki łodzią w celu podziwiania wielorybów. Najlepszy ku temu okres to miesiące wiosenne, kiedy olbrzymy przepływają z Zatoki Kalifornijskiej do Morza Beringa, ale podczas innych pór roku też można natknąć się na różne gatunki tych potężnych ssaków. 

Skuszeni taką gratką, postanowiliśmy spróbować szczęścia z firmą Island Adventures, gwarantującą spotkanie z waleniami rzekomo na każdej wycieczce. 

Niezmiernie podekscytowani, wypłynęliśmy następnego dnia o poranku w kilkugodzinny rejs. Dzień był piękny, słońce odbijało się w błękicie fal i rozleniwiało.

Na spotkanie z wielorybami



Płynęliśmy długo i daleko wierząc, że organizatorzy nie rzucali słów na wiatr w kwestii wielorybów. Okazało się, że oni nie liczą tu też bynajmniej na przypadek. Wieloryby nie żyją w jednym miejscu. Są bardzo mobilne. Potrafią pokonać ponad 100 mil (tj. 160 km) w ciągu doby. Na tak wielkim obszarze, na jakim się znajdowaliśmy, można byłoby szukać igły w stogu siana! Na szczęście z pomocą przychodzi technologia satelitarna. Dzięki dokładnym współrzędnym GPS nanoszonym na interaktywną mapę przez każdą jednostkę pływającą, która w danym dniu odnotowuje gdzieś obecność waleni, można ponoć bez problemu je znaleźć. W ten sposób, Island Adventures jako członek Pacific Whale Watch Association, korzysta z dostępu do najlepszej na świecie sieci obserwacji wielorybów. Jeśli gdzieś w okolicy te wieloryby są, to oni na pewno o tym wiedzą. 

Humbaki na horyzoncie!
Pocieszało nas to, bo istniała spora szansa, że jednak coś zobaczymy. I faktycznie, w końcu dostrzegliśmy - niepozorną fontannę na powierzchni fal, a potem kolejne dwie. To były przynajmniej trzy okazy. Gdy wynurzyły się w celu nabrania powietrza, dech nam zaparło. Kapitan poinformował, że to humbaki.
 
Znajdowały się od nas w sporej odległości, ale nie można było ich pomylić z niczym innym. Mieliśmy okazję przyjrzeć się im trzykrotnie, gdy w kilkunastominutowych odstępach pojawiały się na powierzchni morza, oznajmiając swoją obecność strzelającymi w górę wodotryskami. Ostatnia odsłona, była najciekawsza, bo humbaki były naprawdę blisko. 
Coś niesamowitego!  
 
 


Oprócz wielorybów, kapitan pokazał nam też piękne klifowe wybrzeże Salish Sea, widziane oczywiście z pokładu łodzi. Ponadto, nie uszły naszej uwadze foki, wydry i niezliczone ilości ptactwa żerującego w okolicach Port Angeles.
To była naprawdę bardzo fajna wycieczka.


Po obiedzie, zupełnie zmieniliśmy klimat. Nadszedł czas na trzeci, zupełnie różny od tych, które już odwiedziliśmy ekosystem: lasy i łąki podalpejskie. Ruszyliśmy zatem ku szczytom. 

Widok na góry z Hurricane Ridge Visitor Center
Z Port Angeles wiedzie ku nim słynna Hurricane Ridge Road - kręta, usiana serpentynami, górska droga o długości blisko 30 km. Prowadzi do malowniczo położonego Hurricane Ridge Visitor Center (Centrum dla Zwiedzających), skąd podziwiać można nie tylko panoramę Gór Skalistych, ale również mieniące się na horyzoncie morze (Salish Sea) i cieśninę Juan de Fuca. 
Przy dobrej pogodzie widoczna jest nawet wyspa Vancouver po kanadyjskiej stronie. 

Widok na Salish Sea w oddali
Nie mieliśmy wprawdzie czasu, aby ruszyć na dłuższy szlak, ale podczas krótkiego spaceru nacieszyliśmy się widokiem ośnieżonych szczytów, pokrytych lasami zboczy i trawiastych połonin, nakrapianych gdzieniegdzie plamkami śniegu. Olympic jest po prostu niesamowity!


to przecież nie jedyne wspaniałe miejsce, jakie stan Waszyngton ma do zaoferowania.


1 komentarz:

  1. Jasny gwint, już chciałam odpuścić sobie plany wyjazdu w tę część USA, a tu tyle świetnego materiału...! ; o))

    OdpowiedzUsuń