środa, 31 lipca 2019

ZATOKA MEKSYKAŃSKA - plażujemy!

Po tygodniu jazdy, urozmaiconej wieloma atrakcjami, dotarliśmy w końcu nad Zatokę Meksykańską, która była głównym celem naszej wakacyjnej wyprawy. Prawdę mówiąc, wszyscy mieliśmy już potrzebę, aby poleżeć na plaży, popluskać się w oceanie, pokopać dziury w piasku, po prostu doznać błogiego relaksu w promieniach teksańskiego słońca. 
Przeznaczyliśmy na to kilka dni, w trzech różnych miejscowościach (żeby było różnorodnie). 

Nad Zatoką Meksykańską, latem jest bardzo gorąco, co gorsza - bardzo wilgotno. Wychodząc rano z klimatyzowanego hotelu, mieliśmy wrażenie, że wchodzimy do lasu tropikalnego. 
Czy wiem jak jest w lesie tropikalnym? Bynajmniej, ale kilka razy miałam okazję być w miejscach będących rekonstrukcjami tego ekosystemu. Jeśli odwiedzaliście kiedykolwiek jakąś egzotyczną motylarnię, to to jest właśnie ten klimat. Gorąco, duszno i pot się leje po plecach. Jedyny kierunek jaki można obrać - to plaża!


Rockport Beach
Rekonesans rozpoczęliśmy od plaży Rockport Beach, która poszczycić się może mianem jednej z najładniejszych plaż w Teksasie. Jej wody, objęte specjalnym programem Texas Beach Watch - finansowanym przez amerykańską Agencję Ochrony Środowiska - są testowane dwa razy w tygodniu pod kątem obecności bakterii. 
W istocie, plaża bardzo ładna i bardzo funkcjonalna. Wspomniałam, że płatna? Tylko 5$, ale naprawdę warto, aby cieszyć się udanym wypoczynkiem. 

Nie żałowaliśmy też decyzji o przywiezieniu ze sobą z Utah całkiem sporej ilości sprzętu plażowego, który w Rockport uratował nas wręcz od zasypania piaskiem. 

Sprzęt plażowy - gwarancją udanego wypoczynku :))
Wiatr, intensywnie wiejący od wody, przynosił kojące chłodne powiewy, ale jednocześnie, niósł ze sobą tyle drobinek piasku, że niemożliwym było ulokowanie się na plaży na kocu czy ręczniku. W tej pozycji, zaledwie w ciągu 5 minut można było uzyskać efekt obfitej piaszczystej panierki. Na szczęście składane krzesełka, wózek turystyczny oraz nasza "super brella" (połączenie parasola z namiotem), uczyniły przemiłym czas na plaży. Spędziliśmy tam cały dzień. 






Nazajutrz czekało na nas wybrzeże Corpus Christi. To duże portowe miasto, którego jedną z największych atrakcji pozostaje lotniskowiec USS Lexingtonlegenda amerykańskiej marynarki.  

USS Lexington w Zatoce Corpus Christi
Zbudowany podczas II Wojny Światowej, brał udział w jej trakcie w każdej większej operacji wojskowej na Pacyfiku. Przyczynił się do ogromnej ilości strat nieprzyjaciela. Wbrew wielokrotnej japońskiej propagandzie o zatopieniu go, on zawsze pojawiał się na polu walki, wyrządzając kolejne szkody wrogowi, u którego w końcu zyskał przydomek "Niebieski Duch". Wieczorne oświetlenie kadłubu, wspaniale podkreśla właśnie ten fakt. 
Po wojnie, okręt wykorzystywano do celów szkoleniowych. Ciekawostką jest, że jako pierwszy lotniskowiec na świecie, USS Lexington w 1980 r. przyjął na swój pokład kobiety odbywające służbę wojskową. Niedługo potem "przeszedł" na zasłużoną emeryturę. Pływał 40 lat, co czyni go lotniskowcem o najdłuższym stażu w amerykańskiej armii. Uznany w latach 90-tych za skarb narodowy, przekształcony został na muzeum. 

Świadomie go jednak nie odwiedziliśmy. Jest bowiem czas na zwiedzanie i jest czas na relaks. A w Corpus Christi zdecydowanie był czas na relaks. Ruszyliśmy ponownie na plażę.


McGee Beach w Corpus Christi





Domy na palach - typowa zabudowa na wyspie Galveston
Kolejnego dnia dojechaliśmy do Galveston - malowniczego miasta położonego na wyspie o tej samej nazwie. Wyspa leży w obszarze dużego zagrożenia huraganami, których aktywność zgodnie z prognozami może rosnąć w najbliższych latach. Właśnie dlatego, wszystkie współczesne budynki są tam stawiane... na palach! 

Nie mogliśmy napatrzeć się na tę dziwaczną zabudowę. Letniskowe domy, czasami przepiękne wille, stoją sobie jak na rusztowaniu. Często, sama konstrukcja podtrzymująca budynek, odbiega barwą od elewacji domu, a to daje efekt zawieszenia domostwa w powietrzu. Trochę śmiesznie, niemniej, dla tubylców jest to pewnie zupełnie normalna sprawa. Wizja huraganowych fal przelewających się przez wyspę z Zatoki Meksykańskiej do Galveston Bay (co skutkowało w przeszłości dewastacją miasta), z pewnością skutecznie wygrywa tam z estetyką przestrzeni.

Historyczne centrum Galveston
Galvestone, okazało się przepięknym, klimatycznym letniskiem, a także doskonale zachowanym przykładem wiktoriańskiego miasteczka z południa Stanów Zjednoczonych. Odrestaurowane po huraganach historyczne zabudowania, przypominają o świetności miasta z przełomu XIX i XX wieku. Imponujące stare rezydencje dawnych potężnych galvestońskich rodzin przykuwają oczy wzbudzając prawdziwy zachwyt. Jedną z takich posiadłości mieliśmy nawet okazję zwiedzić osobiście. 


Jedna z głównych ulic zabytkowego Galveston
To wcale nie jest tak jak myślicie... Nie planowaliśmy tego. Jak już wspomniałam, herezją byłoby w czasie przeznaczonym na plażowanie pędzić do jakiegokolwiek muzeum. 
Wystąpił jednak czynnik, którego zupełnie nikt się nie spodziewał. Ku naszemu ogromnemu żalowi i wielkiej radości tubylców, spadł deszcz... 
Prognoza pogody nie zachęcała też do plażowania w dniu następnym, dlatego nie chcąc tracić dnia w hotelu - wyruszyliśmy rankiem na zwiady do centrum. 
Moody Mansion




W ten sposób trafiliśmy do Moody Mansion (rezydencji rodziny Moody), której wnętrza obrazują życie jednej z najbogatszych i najbardziej wpływowych rodzin w Teksasie. 

Historia rodziny Moody jest bardzo interesująca, a ich dorobek pozostaje przykładem amerykańskiej pomysłowości i przedsiębiorczości. 
W 1866 r, w kraju podnoszącym się po dramacie wojny domowej, w mieście z perspektywicznym portem morskim, niejaki William Lewis Moody rozpoczął swoją działalność w przemyśle bawełnianym. Wkrótce, zaangażował się w budowę linii kolejowej łączącej wyspę z lądem oraz pogłębienie portu Galveston. Wraz z synem, założył prywatny bank, a niedługo potem zajął się także ubezpieczeniami. W ten sposób, Moody dorobił się w życiu sporego majątku, a mówiąc ściśle, założył jedno z największych amerykańskich imperiów finansowych. Jego następcy byli już właścicielami banków, hoteli i gazet. W 1942 r. syn Moody'iego wraz z żoną założyli fundację Moody Foundation, która do dziś przyznaje dotacje na różne cele obywatelskie i środowiskowe w całym stanie. Wspiera służbę zdrowia, edukację, kulturę i sztukę. Moody - to bardzo rozpoznawalne nazwisko w Teksasie, a ich rodzinny dom - Moody Mansion, został wymieniony przez Travel Channel jako jeden z najbardziej znanych domów w Stanach Zjednoczonych.
Jak się o tym nie przekonać, będąc w pobliżu? 

Faktycznie, domek okazał się nie byle jaki. Przywrócona do świetności czterokondygnacyjna budowla o powierzchni 2600 m2, zaprasza dziś turystów na spacer aż po 20 pomieszczeniach posesji. Stara, lecz pięknie zachowana rezydencja, pełna jest mebli, zdjęć i osobistych przedmiotów rodziny. 

William Lewis Moody junior, nabył ją w 1900 r. od spadkobierców pierwotnych właścicieli. Mieszkał tam z żoną i czwórką dzieci. Jedna z jego córek - Mary Moody Northen - zajmowała się rodzinnym interesem i przewodziła fundacjom Moody do swojej śmierci w 1986 r. 
Dom, pełen jest również wspomnień i pamiątek po niej - uwielbiam takie miejsca. Z pewnością obejrzałabym tam wszystko zdecydowanie dokładniej, ale niespodziewanie na niebie pojawiło się słońce, więc  z radością wróciliśmy na plażę. 

Plaża w Galveston w pobliżu zabytkowego molo
Plaża w Galveston okazała się najlepszą plażą w naszym skromnym rankingu teksańskich kąpielisk. Przede wszystkim nie wiało tak mocno jak w Rockport czy w Corpus Christi, woda była płytka, ciepła i mniej słona, a fale idealne do bezpiecznej zabawy. Co więcej, prawie każda fala niosła ze sobą dość duże i doskonale widoczne ławice sporych ryb, z których pojedyncze sztuki wyskakiwały w powietrze, aby po sekundzie znowu ukryć się pod wodą. Niesamowite zjawisko! 


Na plaży było nam tak dobrze, że nawet nie pomyśleliśmy, aby skorzystać z atrakcji oferowanych przez pobliskie zabytkowe molo - Historic Pleasure Pier. Spoglądając od czasu do czasu na karuzele w tle, Pati i Tymek, 
spędzili trzeci dzień nad oceanem, na przemian w wodzie i w piasku, zupełnie się przy tym nie nudząc. Okazuje się, że kopać dziury czy budować zamki, można nawet bez żadnego fachowego sprzętu tj. łopatek, wiaderek czy foremek. Wystarczą plastikowe kubki i butelki po wodzie. 



Zobaczcie sami.

Niestety kończył się czas na plażowanie. Do pełni szczęścia i pełnowymiarowego relaksu zabrakło nam jednego dnia (właśnie tego, w którym padało), ale podróż musieliśmy kontynuować według planu. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz