Jak się słusznie domyślacie, nazwa miasta ewidentnie wskazuje przez kogo zostało ono założone. Hiszpańscy misjonarze i na tym terenie pozostawili po sobie trwałe ślady, bowiem pobudowane przez nich i przetrwałe do naszych czasów misje, tworzą w San Antonio specjalny turystyczny szlak, stanowiąc jednocześnie narodowy park historyczny.
Alamo - pomnik narodowy Teksańczyków |
Historia ta jest smutna, ale niezwykle ciekawa. Ni mniej, ni więcej, opowiada o narodzinach Teksasu, który nie od razu był częścią Stanów Zjednoczonych.
Gdy po okresie hiszpańskiego panowania Meksyk w 1821 r. w końcu odzyskał niepodległość, miał do zagospodarowania ogromne tereny jakie wówczas wchodziły w skład jego terytorium. Jedną z prowincji Meksyku był wówczas także Teksas.
Amerykanie bardzo skwapliwie przyjęli "zaproszenie".
W niespełna dziesięć lat, w Teksasie osiedliło się 12 tysięcy ludzi, pochodzących w większości ze stanów niewolniczych USA i bynajmniej nie rzymskich katolików przyjmujących którykolwiek z warunków nałożonych przez Meksyk. Umiejętność właściwego wypełnienia ankiety gwarantowała im jednak pełny sukces.
Gdy w 1835 r. Teksańczycy ogłosili powstanie Republiki Teksasu, armia meksykańska ruszyła, aby stłumić rebelię. To właśnie w jej trakcie doszło na przełomie lutego i marca 1836 r. do słynnej bitwy o Alamo, które w tamtym czasie było twierdzą powstałą z dawnej hiszpańskiej misji. Przebywający w niej powstańcy, w obliczu nadciągającej ofensywy meksykańskiej postanowili bronić tego miejsca do czasu nadejścia odsieczy. Posiłki nigdy nie dotarły, a mimo to, wszyscy obrońcy walczyli do końca. Blisko 200 rebeliantów poświęciło życie za Teksas.
Wewnątrz murów dawnej twierdzy Alamo |
Po kilku tygodniach od tych wydarzeń, oddziały teksańskie dowodzone przez generała Sama Houstona, z zawołaniem "Pamiętajcie o Alamo!", pokonały ostatecznie armię meksykańską w bitwie nad rzeką San Jacinto.
Teksas oficjalnie stał się niezależną republiką, a Sam Houston został jej pierwszym prezydentem.
Niemniej, w ciągu blisko 10 lat istnienia tego państwa, nie ustały ciągłe konflikty z Meksykiem, który nigdy nie uznał układu zawartego ze zbuntowaną prowincją.
Gdy w 1845 r. Kongres Stanów Zjednoczonych przychylił się do wielokrotnie ponawianej prośby mieszkańców Teksasu i proklamował Teksas jako 28. stan USA, armia meksykańska ponownie wkroczyła na jego terytorium, aby bronić ziem rzekomo prawnie należących do Meksyku. W ten sposób rozpoczęła się wojna amerykańsko-meksykańska o Teksas. Ale o tym, przy innej okazji.
River Walk w San Antonio |
Po obejrzeniu starych murów Alamo - kolebki niepodległości Teksasu, ruszyliśmy zobaczyć inną atrakcję turystyczną w San Antonio. Osławiony RIVER WALK - to nietypowy, odkryty kanał burzowy, na budowę którego zdecydowano się po katastrofalnej powodzi w 1921 r.
Przez lata, kanał przypominał ściek, a jego okolice plasowały się na pierwszych pozycjach wskaźników przestępczości. Pewna kobieta interesu dostrzegła jednak ukryte piękno i możliwości tego miejsca. W porozumieniu z władzami miasta zaczęła inwestować w oczyszczenie rzeki i w zagospodarowanie jej brzegów.
To, co chyba najbardziej osobliwe, co przydaje temu miejscu absolutnie niepowtarzalnego charakteru i co najbardziej mnie zachwyciło, to położenie całego założenia poniżej poziomu ulicy!
W rzeczy samej! Aby dostać się do River Walk, trzeba zejść po schodach "na niższe piętro", a tym samym przenieść się do zupełnie innej rzeczywistości - jakby oazy w środku wielkiego miasta. Naprawdę, przepięknie tam.
Ukoronowaniem piątkowego wieczoru było wydarzenie artystyczne, na które bileciki zakupiliśmy przez internet kilka tygodni wcześniej. W sezonie letnim, w teatrze na wodzie przy River Walk odbywa się Fiesta Noche del Rio - wspaniały pokaz muzyki i tańców latynoskich zarówno w klasycznym, jak i w bardzo nowoczesnym wydaniu. Coś miłego dla każdego. Bawiliśmy się naprawdę wyśmienicie.
SeaWorld koncentruje się bowiem na zwierzętach zamieszkujących morza i oceany. Znaleźć tam można co prawda rollercoastery, karuzele i inne uciechy typowe dla parków rozrywki, ale główny nacisk położony jest na takie atrakcje jak pokazy orek, delfinów czy lwów morskich, oraz wystawy dotyczące ich życia.
Darując sobie przyjemność zjazdów na kolejnych kolejkach górskich, obraliśmy za cel amfiteatry, w których o określonych godzinach, można było obejrzeć popisy gibkich delfinów, pełnych wdzięku bieług, szelmowskich lwów morskich i ogromnych orek.
Prawdę mówiąc orki zrobiły na nas największe wrażenie. Killer Whales jak nazywa się je w języku angielskim - są piękne, ale budzą nieziemski respekt. Patrząc na nie przez szybę ogromnego basenu, odczuwa się dziwny, niczym nie uzasadniony lęk, ale też zachwyt zarazem.
Co za giganty!
W czasie ich pierwszego pokazu zdołaliśmy się przekonać, że ssaki te potrafią naprawdę dużo nachlapać na siedzącą nisko publiczność. Jakie szczęście, że zajęliśmy miejsca w połowie sektora. Ja byłam sucha i szczęśliwa, mój aparat był suchy i równie "szczęśliwy", nasze telefony na szczęście suche, nasze dzieci - suche i "nieszczęśliwe"...
Orki rozumieją swoich opiekunów dzięki systemowi określonych znaków |
Po prostu - pysznie!
Aby mimo wszystko zachować status suchej i szczęśliwej, wycofałam się stamtąd na bezpieczną pozycję już w połowie występu, natomiast Paweł, Pati i Tymek - ociekający wodą, uchachani od ucha do ucha, dołączyli do mnie po zakończonym pokazie. No, niech im będzie.
Zobaczcie więcej zdjęć z San Antonio
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz