Nie o historii jednak chcę tym razem napisać, bo akurat w przypadku zachodnich terenów USA, jest ona zawsze podobna, jeśli nie taka sama. Standardowo: jako pierwsi, byli tu oczywiście hiszpańscy misjonarze z zadaniem chrystianizacji plemion indiańskich, uważanych za ludy prymitywne i niebezpieczne. Potem Meksykanie usiłowali zagospodarować ogromne połacie swojego nowego państwa, ale w końcu w wyniku wojny amerykańsko-meksykańskiej, ziemie te i tak ostatecznie zostały włączone do terytorium Stanów Zjednoczonych.
Santa Fe, które przez wieki było świadkiem burzliwych potyczek o wpływy, przetrwało wszelkie zawieruchy i jest dziś nie tylko najstarszą stolicą stanu w USA, ale również jednym z najpiękniejszych miast w tym ogromnym państwie.
Powiecie: miasto jak miasto...
Nic bardziej mylnego! To nie jest zwykłe miasto, jakich wiele. To miasto niezwykłe, jedyne w swoim rodzaju! Wtopione w kamienno-pustynny klimat Nowego Meksyku, przyciąga przede wszystkim niecodzienną architekturą, która czerpiąc swoje wzorce z indiańskich pueblo, przenosi nas do tegoż właśnie starego świata.
Naprawdę nigdzie nie doświadczyliśmy jeszcze czegoś takiego. Wszystkie budynki w centrum (poza nim zresztą też), wyglądają jak zabudowania z początku istnienia pierwszej osady, gdy materiałem budulcowym były kamienie, belki i suszona na słońcu cegła adobe.
Wprawdzie jakość konstrukcji jest dziś znacznie lepsza niż kiedyś, niemniej z zewnątrz - banki, hotele czy kościoły, sklepy, urzędy czy restauracje - bardziej przypominają mniejsze lub większe lepianki w różnych odcieniach brązu, niż dostojne instytucje, jakie często mieszczą się w ich wnętrzach.
Co więcej, decyzją lokalnych władz, każdy nowo powstały budynek na tym terenie musi tak właśnie wyglądać, aby nawiązywać do założeń sprzed wieków i pielęgnować jakże niesamowity i oryginalny charakter dziedzictwa kulturowego Santa Fe.
Uwierzcie, spacer malowniczymi ulicami tego miejsca nie ma sobie równych, tym bardziej, że Santa Fe pełne jest szczególnej atmosfery, jaką zawdzięcza mieszającym się tu od wieków indiańskim, hiszpańskim, meksykańskim, a nawet anglo-amerykańskim wpływom kulturowym.
Na każdym kroku czuje się tam obecność sztuki i artystów, którzy oczarowani urokiem miasta od lat ściągają w to miejsce, czyniąc je amerykańską stolicą sztuki. Może nie uwierzycie, ale Santa Fe jest trzecim (zaraz po Nowym Jorku i Los Angeles) największym rynkiem sztuki w USA! Nieprawdopodobne!
Faktycznie, niezliczone galerie rozlokowały się w całym centrum miasta. Malarze, rzeźbiarze, fotograficy oferują tam swoje prace. Szeroki wachlarz indiańskiego rzemiosła przyciąga rzesze turystów, a w sklepach z towarami luksusowymi skusić się można na diamenty, perfumy lub wysokiej klasy kowbojskie wyroby ze skóry - naprawdę piękne.
Na klimat tej artystycznej mekki ogromny wpływ mają też muzea.
My odwiedziliśmy Muzeum Sztuki Nowego Meksyku, którego zbiory - muszę przyznać - jakoś specjalnie nas nie porwały, za to same wnętrza zabytkowego budynku okazały się dość godne uwagi.
Dziedziniec Muzeum Sztuki Nowego Meksyku |
Przepiękny dziedziniec, skąpany w popołudniowym słońcu zachwycił nas malowidłami, rzeźbami i warkoczami papryki zawieszonymi pod filarach patio. Naprawdę ładne miejsce.
Po pierwszym, krótkim wstępie do sztuki, udaliśmy się do kolejnego muzeum, które nie tylko nas nie rozczarowało, ale wręcz zaintrygowało, a nawet... zachwyciło.
Muzeum Georgii O'Keeffe poświęcone jest sławnej amerykańskiej malarce zmarłej w 1986 r., której modernistyczne prace osiągają już zawrotne ceny na światowych aukcjach. Tylko w 2014 r. jeden z jej obrazów sprzedano za 44 mln dolarów!
Zobaczcie artykuł o tym wydarzeniu.
Muzeum w Santa Fe, gdzie artystka spędziła drugą połowę życia, ma największą na świecie kolekcję jej prac przedstawiających abstrakcyjne formy, muszle, skały, kości zwierząt na tle nieba, pustynne krajobrazy, a przede wszystkim - działające na wyobraźnię kwiaty, które stały się znakiem rozpoznawczym sztuki O'Keeffe. To właśnie im zawdzięcza ona swój sukces. Spójrzcie tylko na kilka z takich obrazów:
Osobiście uwielbiam malarstwo klasyczne, w szczególności impresjonizm darzę szczególną sympatią, niemniej kwiaty Georgii naprawdę mają coś w sobie. Niby naturalne, ale jednak trochę abstrakcyjne, o trudnej do opisania zmysłowości. Ich opływowe kształty, ukazane jakby od wewnątrz - często budzą skojarzenia z kobiecą anatomią, chociaż malarka negowała takie interpretacje. Tak czy inaczej, podziwiając jej prace, pola do wyobraźni - pozostaje wiele.
Na zakończenie dnia zrobiliśmy jeszcze jedną rundę spacerową wokół Plaza - głównego, tętniącego życiem placu miasta. Na uwagę zasługuje stojący przy nim Pałac Gubernatorów (na którego naprawdę, nie zwrócilibyście uwagi, bo wygląda jak długaśna, ulepiona z gliny stodoła). Tymczasem budyneczek, jako dawna siedziba rządu hiszpańskiego, powstał w 1610 roku i pozostaje dziś nie tylko narodowym zabytkiem historycznym, ale uchodzi też za najstarszy obiekt administracji cywilnej na terenie całych Stanów Zjednoczonych!
Nieopodal stoi piękna, dziewiętnastowieczna bazylika św. Franciszka z Asyżu, której progów nie mieliśmy szczęścia przekroczyć. Zaknięte było na trzy spusty.
Weszliśmy za to, a właściwie weszłyśmy (bo tylko ja i Pati) do pobliskiego zabytkowego hotelu "La Fonda" (z 1922 r.), który na tle innych pobliskich zabudowań prezentował się naprawdę "okazale".
Naszym celem nie było tam jednak zwiedzanie, skądinąd luksusowych wnętrz. Patrycja, namierzyła we wnętrzu hotelu, jednego ze swoich geocach'y.
Szukanie ich na wakacjach było jedną z wielu przygód, a że ja dzielnie towarzyszę Pati w tych poszukiwaniach - udałyśmy się do hotelu razem. Skrytki zawsze zlokalizowane są w miejscach ogólnie dostępnych, aczkolwiek zupełnie nie zwracających uwagi zwykłych ludzi, zazwyczaj przechodniów. Problem w hotelu polegał na tym, że wszystkie tropy prowadziły do recepcji...
Gdzież można coś schować w takim miejscu?! Wyobrażacie sobie dwie turystki obszukujące z niewiadomego powodu wszelkie kąty i zakamarki hotelowego lobby, spoglądające ukradkiem pod kanapy, stoły i krzesła??!!
To nawet nie mogło wyglądać dziwnie, to było wręcz dziwaczne... Ale obciach!
Geocach'a nigdzie nie było, a mnie robiło się coraz bardziej gorąco, tym bardziej, że zaczęłyśmy przykuwać z czasem uwagę siedzących w holu gości. Niemniej, skrytka musiała znajdować się gdzieś w tej recepcji, bo nasi poprzednicy znajdowali ją i nawet robili sobie z nią zdjęcia.
W końcu, Pati zdobyła się na odwagę i postanowiła po prostu zapytać o geocach'a recepcjonistę, który od dłuższej chwili obserwował nas z niezmąconym spokojem. Pomyślałam, że po tym wszystkim, co wyczyniałyśmy w hotelu, gość postuka nam się po głowie i każe wyjść. Właściwie, to sama byłam już przy drzwiach...
Oczy wyszły mi ze zdumienia, gdy recepcjonista nie tylko po głowie się nie postukał, ale dyskretnie uśmiechnął i po chwili, przyniósł z zaplecza wielką skrzynkę... No pięknie, a ja kilka minut wcześniej, na oczach hotelowej widowni zaprezentowałam tak fantazyjne, gimnastyczne ruchy... Tymczasem, kto pyta - nie błądzi.
Dzień pożegnaliśmy wizytą w jednej z wielu knajpek ulokowanych przy rozświetlonym lampkami Plaza. Racząc się Margaritą i lodami czerpaliśmy radość z bycia w jednym z najbardziej urokliwych i bogatych pod względem kulturowym miast na świecie.
Obejrzyjcie!
A nie był to jeszcze koniec atrakcji w Santa Fe.
Nazajutrz, czekało nas jedno z ciekawszych doświadczeń, jakie mieliśmy okazję do tej pory przeżyć.
Wchodząc do kuchennej lodówki teleportujemy się do stacji kosmicznej, przechodząc pod kominkiem trafiamy do lodowej pieczary z interaktywnym szkieletem jakiegoś stwora, a dalej wędrujemy na dno oceanu!
Po pierwszym, krótkim wstępie do sztuki, udaliśmy się do kolejnego muzeum, które nie tylko nas nie rozczarowało, ale wręcz zaintrygowało, a nawet... zachwyciło.
Muzeum Georgii O'Keeffe poświęcone jest sławnej amerykańskiej malarce zmarłej w 1986 r., której modernistyczne prace osiągają już zawrotne ceny na światowych aukcjach. Tylko w 2014 r. jeden z jej obrazów sprzedano za 44 mln dolarów!
Zobaczcie artykuł o tym wydarzeniu.
Muzeum w Santa Fe, gdzie artystka spędziła drugą połowę życia, ma największą na świecie kolekcję jej prac przedstawiających abstrakcyjne formy, muszle, skały, kości zwierząt na tle nieba, pustynne krajobrazy, a przede wszystkim - działające na wyobraźnię kwiaty, które stały się znakiem rozpoznawczym sztuki O'Keeffe. To właśnie im zawdzięcza ona swój sukces. Spójrzcie tylko na kilka z takich obrazów:
Osobiście uwielbiam malarstwo klasyczne, w szczególności impresjonizm darzę szczególną sympatią, niemniej kwiaty Georgii naprawdę mają coś w sobie. Niby naturalne, ale jednak trochę abstrakcyjne, o trudnej do opisania zmysłowości. Ich opływowe kształty, ukazane jakby od wewnątrz - często budzą skojarzenia z kobiecą anatomią, chociaż malarka negowała takie interpretacje. Tak czy inaczej, podziwiając jej prace, pola do wyobraźni - pozostaje wiele.
Pałac Gubernatorów - dawna siedziba rządu hiszpańskiego - budynek z XVII w. |
Bazylika św. Franciszka z Asyżu - widok z Plaza |
Weszliśmy za to, a właściwie weszłyśmy (bo tylko ja i Pati) do pobliskiego zabytkowego hotelu "La Fonda" (z 1922 r.), który na tle innych pobliskich zabudowań prezentował się naprawdę "okazale".
Naszym celem nie było tam jednak zwiedzanie, skądinąd luksusowych wnętrz. Patrycja, namierzyła we wnętrzu hotelu, jednego ze swoich geocach'y.
Szukanie ich na wakacjach było jedną z wielu przygód, a że ja dzielnie towarzyszę Pati w tych poszukiwaniach - udałyśmy się do hotelu razem. Skrytki zawsze zlokalizowane są w miejscach ogólnie dostępnych, aczkolwiek zupełnie nie zwracających uwagi zwykłych ludzi, zazwyczaj przechodniów. Problem w hotelu polegał na tym, że wszystkie tropy prowadziły do recepcji...
Hotel "La Fonda" i tajemnicza skrytka w recepcji... |
To nawet nie mogło wyglądać dziwnie, to było wręcz dziwaczne... Ale obciach!
Geocach'a nigdzie nie było, a mnie robiło się coraz bardziej gorąco, tym bardziej, że zaczęłyśmy przykuwać z czasem uwagę siedzących w holu gości. Niemniej, skrytka musiała znajdować się gdzieś w tej recepcji, bo nasi poprzednicy znajdowali ją i nawet robili sobie z nią zdjęcia.
W końcu, Pati zdobyła się na odwagę i postanowiła po prostu zapytać o geocach'a recepcjonistę, który od dłuższej chwili obserwował nas z niezmąconym spokojem. Pomyślałam, że po tym wszystkim, co wyczyniałyśmy w hotelu, gość postuka nam się po głowie i każe wyjść. Właściwie, to sama byłam już przy drzwiach...
Oczy wyszły mi ze zdumienia, gdy recepcjonista nie tylko po głowie się nie postukał, ale dyskretnie uśmiechnął i po chwili, przyniósł z zaplecza wielką skrzynkę... No pięknie, a ja kilka minut wcześniej, na oczach hotelowej widowni zaprezentowałam tak fantazyjne, gimnastyczne ruchy... Tymczasem, kto pyta - nie błądzi.
Szyld lokalu, w którym gościliśmy |
Dzień pożegnaliśmy wizytą w jednej z wielu knajpek ulokowanych przy rozświetlonym lampkami Plaza. Racząc się Margaritą i lodami czerpaliśmy radość z bycia w jednym z najbardziej urokliwych i bogatych pod względem kulturowym miast na świecie.
Obejrzyjcie!
A nie był to jeszcze koniec atrakcji w Santa Fe.
Nazajutrz, czekało nas jedno z ciekawszych doświadczeń, jakie mieliśmy okazję do tej pory przeżyć.
www.meowwolf.com |
Miejsce znane jako Meow Wolf - storzyli artyści wszelkich kierunków. Trudno je określić mianem muzea, chociażby naprawdę bardzo zwariowanego. To jakby artystyczna instalacja (na powierzchni 20 000 metrów kwadratowych), w której goście odkrywają wielowymiarowy tajemniczy DOM (House of Eternal Return - Dom Wiecznego Powrotu), z sekretnymi przejściami, portalami do magicznych światów, surrealistycznymi przestrzeniami i hipnotyzującymi zjawiskami.
Gdy wciskamy się do pralki, zjeżdżamy tunelem do baśniowego lasu z domkami na drzewach, a nurkując w szafie z ubraniami - zagłębiamy się do jeszcze innego niesamowitego wymiaru. Osobliwe postacie, pochodzące jakby ze świata po drugiej stronie lustra, nie wydają się speszone obecnością ludzi, wchodzą nawet z nimi w różne interakcje. Klimat nie z tej ziemi!
Korytarzy, pomieszczeń i zakamarków nie da się zliczyć. Można się tam wspinać, zjeżdżać i przeciskać, można wszystkiego dotknąć i doświadczyć każdym zmysłem. Zewsząd dochodzi tyle bodźców, że trudno to nawet opisać.
Ale Meow Wolf to nie tylko zabawa w każdym z osobliwych zakątków tego miejsca.
Dla ambitnych, wytrwałych i lubiących sekrety, Dom Wiecznego Powrotu kryje tajemnicę, jaką jest nagłe, zagadkowe zniknięcie jego mieszkańców. Co się z nimi stało?
Mając do dyspozycji aplikację w telefonie oraz analizując pozostawione w pomieszczeniach listy, fotografie i zapiski w dziennikach, badając różnego rodzaju przedmioty, słuchając relacji płynących z ekranów monitorów, przeskakując z wymiaru do wymiaru i rozwiązując ukryte wszędzie rebusy i zadania logiczne - można rozwikłać tę zagadkę. Jednym słowem - zakręcona, mega interaktywna przygoda dla każdego!
Coś fenomenalnego! Czapki z głów dla twórców!
Hej Alicja bardzo ładnie opisałas Santa Fe. Naprawdę niezwykłe miejsce.
OdpowiedzUsuń