Położony w południowo-zachodniej części stanu Kolorado, ogromny płaskowyż przyciąga turystów absolutnie niesamowitymi, bo zbudowanymi w ścianie kanionu, prekolumbijskimi osiedlami typu pueblo.
Stworzyli je – podobno z pomocą obcej cywilizacji, jak głosi jedna z teorii – Indianie Anasazi, zamieszkujący od dawien dawna obszary Wielkiej Kotliny Amerykańskiej. Ich kultura rozwijająca się na styku dzisiejszych stanów Arizona, Nowy Meksyk, Utah i Kolorado sięga I w p.n.e!!! Niezwykłe, prawda?
Musicie wiedzieć, iż pierwsi Indianie żyjący na tych
terenach prowadzili wędrowniczy tryb życia (głównie w poszukiwaniu jedzenia), a
ich osady, wznoszone na stokach pagórków lub na ściętych wzgórzach (tzw.
mesach), miały charakter typowo obronny.
Odkrycie możliwości uprawy fasoli,
kukurydzy i dyni, pozwoliło na osiedlanie się w jednym miejscu i wznoszenie zdecydowanie
lepszych i trwalszych domostw od tych, które budowano w czasie ciągłych
migracji. Zaprzestano zatem stopniowo stawiania prowizorycznych ziemianek z
mułu, błota czy gliny. Z czasem zaczęły dominować charakterystyczne prostokątne
domy z suszonej cegły tzw. cegły adobe.
W okresie schyłkowym swojej kultury (ok. 1100-1300 r. n.e.), Indianie Anasasi przenieśli się do nisz skalnych, gdzie stworzyli swoje fenomenalne osiedla klifowe, których Mesa Verde jest najlepszym przykładem.
Cliff Palace - jedna z najlepiej zachowanych osad, zbudowanych i zamieszkałych przed wiekami przed Indian Anasazi |
W okresie schyłkowym swojej kultury (ok. 1100-1300 r. n.e.), Indianie Anasasi przenieśli się do nisz skalnych, gdzie stworzyli swoje fenomenalne osiedla klifowe, których Mesa Verde jest najlepszym przykładem.
Żeby zobaczyć z bliska niesamowitą spuściznę pierwszych
mieszkańców tych terenów, po pierwszym popołudniu w parku, kolejny dzień rozpoczęliśmy od wycieczki do Balcony
House – ruin jednego z najbardziej reprezentatywnych pueblos jakie przetrwały
do naszych czasów.
Takie wycieczki są dodatkowo płatne i odbywają się tylko pod
przewodnictwem rangera (czyli strażnika parkowego), no ale jeśli naprawdę
chcecie zobaczyć Mesa Verde, to wycieczka taka jest po prostu obowiązkowa.
Wiedzieliśmy, że wyprawa do Balcony House nie należy do najłatwiejszych, gdyż Indianie budowali swoje domy na tarasach trudno dostępnych półek skalnych.
Żeby tam dotrzeć musieliśmy zejść kilkadziesiąt metrów poniżej płaskowyża, a następnie wdrapać się na taras po stromej, ponad 10 metrowej drabinie. Udało się.
Jeszcze tylko przeciśnięcie się przez wąski tunel i już staliśmy na obszernym balkonie z kilkudziesięciometrowym urwiskiem pod nami.
Z ciekawością przyglądaliśmy się zabudowaniom, które z mozołem powstały dzięki pracy rąk ich pierwszych mieszkańców.
Ranger, kapitalnie i ze znajomością rzeczy opowiadał o bytowaniu Anasazi w tym miejscu.
Przyznam, że do najłatwiejszych ich życie nie należało.
Zimą, temperatura powietrza sięgała nawet 30 stopni poniżej zera... Latem słońce paliło strasznie. W pobliżu nie było żadnej rzeki, strumienia czy innego akwenu. Wodę pozyskiwano z zagłębień skalnych, czy z niektórych roślin np. z kaktusów. Indianie mieszkali wprawdzie w niszach pod płaskowyżem, ale na swoje poletka uprawne musieli wchodzić do góry, gdzie w zależności od warunków klimatycznych tylko ok. 30 do 60 dni w roku jakakolwiek uprawa była możliwa. Do nawożenia ziemi używano własnych nieczystości...
Oprócz tego, polowano za pomocą
bardzo prymitywnych narzędzi, zbierano owoce leśne i w zasadzie wykorzystywano
wszystko co dała natura, aby po prostu przetrwać. Przykładowo, z liści yuki, wyplatano
kosze, sandały czy maty, z gliny lepiono garnki i naczynia, ze skór zwierząt
robiono ubrania. Indianie pracowali po 12-14 godzin na dobę, ale jedzenia
starczało tylko na jeden posiłek dziennie.
Trochę mało... I niezdrowo. Ale o zdrowiu zapewne nikt wtedy nie myślał.
Wyobraźcie sobie, że kukurydzę ścierano na mąkę kamieniami, które w jakimś stopniu też się ścierały i do mąki dostawało się w ten sposób dużo drobnego piasku. Ten, przyczyniał się do psucia zębów. Gdy zęby bolały – trzeba było je usunąć. Jak? Nie uwierzycie! W miejsce bólu, wbijano w szczękę ręcznie zrobione narzędzie (z kamienia, drewna lub kości, bo niczego innego nie było), i tak długo podważano ząb raz w jedną raz w drugą stronę, aż korzeń „puścił” i ząb można było wyciągnąć!!! Nie muszę dodawać, że wszystko to - bez jakiegokolwiek znieczulenia...
Ranger Brown |
Wiedzieliśmy, że wyprawa do Balcony House nie należy do najłatwiejszych, gdyż Indianie budowali swoje domy na tarasach trudno dostępnych półek skalnych.
Wspinaczka do Balcony House |
Żeby tam dotrzeć musieliśmy zejść kilkadziesiąt metrów poniżej płaskowyża, a następnie wdrapać się na taras po stromej, ponad 10 metrowej drabinie. Udało się.
Jeszcze tylko przeciśnięcie się przez wąski tunel i już staliśmy na obszernym balkonie z kilkudziesięciometrowym urwiskiem pod nami.
Ostatni uczestnicy wycieczki kończą wspinaczkę |
Przejście do Balcony House |
Balcony House |
Z ciekawością przyglądaliśmy się zabudowaniom, które z mozołem powstały dzięki pracy rąk ich pierwszych mieszkańców.
Ranger, kapitalnie i ze znajomością rzeczy opowiadał o bytowaniu Anasazi w tym miejscu.
Przyznam, że do najłatwiejszych ich życie nie należało.
Zimą, temperatura powietrza sięgała nawet 30 stopni poniżej zera... Latem słońce paliło strasznie. W pobliżu nie było żadnej rzeki, strumienia czy innego akwenu. Wodę pozyskiwano z zagłębień skalnych, czy z niektórych roślin np. z kaktusów. Indianie mieszkali wprawdzie w niszach pod płaskowyżem, ale na swoje poletka uprawne musieli wchodzić do góry, gdzie w zależności od warunków klimatycznych tylko ok. 30 do 60 dni w roku jakakolwiek uprawa była możliwa. Do nawożenia ziemi używano własnych nieczystości...
Codziennie życie Anasazi na klifach - makieta w muzeum parkowym |
Trochę mało... I niezdrowo. Ale o zdrowiu zapewne nikt wtedy nie myślał.
Wyobraźcie sobie, że kukurydzę ścierano na mąkę kamieniami, które w jakimś stopniu też się ścierały i do mąki dostawało się w ten sposób dużo drobnego piasku. Ten, przyczyniał się do psucia zębów. Gdy zęby bolały – trzeba było je usunąć. Jak? Nie uwierzycie! W miejsce bólu, wbijano w szczękę ręcznie zrobione narzędzie (z kamienia, drewna lub kości, bo niczego innego nie było), i tak długo podważano ząb raz w jedną raz w drugą stronę, aż korzeń „puścił” i ząb można było wyciągnąć!!! Nie muszę dodawać, że wszystko to - bez jakiegokolwiek znieczulenia...
Zapewne nikogo nie zdziwi fakt, że ludzie prowadzący taki, a
nie inny tryb życia, nie mogli cieszyć się późną starością. Mężczyźni żyli
średnio 35-40, a kobiety 25-30 lat. Żeby na wszystko starczyło czasu, okres
prokreacyjny zaczynano najszybciej jak było to biologicznie możliwe, czyli w
wieku około 15-16 lat... Znalezione na terenie Mesa Verde najstarsze szczątki
ludzkie należały do kobiety, która w chwili śmierci miała 55 lat. Naukowcy są
zdania, iż przeżyła tyle tylko dlatego, że nigdy nie rodziła dzieci.
Po pokonaniu wąskej szczeliny,
dostaliśmy się do następnej części pomieszczeń.
Tam, wyraźnie widać było pozostałości domów i owalnych, wpuszczonych pod poziom klifu zabudowań sakralnych noszących nazwę kiva.
Na środku każdej kivy palono kiedyś ognisko, więc w tym miejscu
ranger zdradził nam tajniki indiańskich systemów wentylacyjnych. Prymitywne,
ale sprytne.
Nadszedł czas, aby wydostać się z ruin. Wyjście samo w sobie należało do atrakcji – najpierw na czworakach przez tunel, a zaraz potem gładka ściana z drabinami i łańcuchami.
Ponad 20 metrów wspinaczki!
Mimo wszelkich opinii osób sparaliżowanych strachem przed wysokością – spokojnie daliśmy radę. Dzieciaki były zachwycone!
Druga część Balcony House |
Tam, wyraźnie widać było pozostałości domów i owalnych, wpuszczonych pod poziom klifu zabudowań sakralnych noszących nazwę kiva.
Kiva |
Tunel, którym opuszcza się Balcony House |
Nadszedł czas, aby wydostać się z ruin. Wyjście samo w sobie należało do atrakcji – najpierw na czworakach przez tunel, a zaraz potem gładka ściana z drabinami i łańcuchami.
Ponad 20 metrów wspinaczki!
Mimo wszelkich opinii osób sparaliżowanych strachem przed wysokością – spokojnie daliśmy radę. Dzieciaki były zachwycone!
Po drabince - na górę |
Po pokonaniu drabinki, wskakujemy na skalne stopnie - innej drogi nie ma |
Dalszą część dnia spędziliśmy na eksplorowaniu punktów widokowych jakich wiele w Mesa Verde, aczkolwiek nie porywają one tak bardzo jak w parkach, które już mieliśmy okazję zwiedzać. Nie dziwiło nas to jednak, bo przecież sedno Mesa Verde to nie park jako taki, ale skalne osady, które skrywają się pod kamiennymi nawisami. Jeśli tego nie zobaczy się na własne oczy – nie poznało się kultury Anasazi.
Oak Tree House |
Square Tower House |
Oprócz punktów widokowych, zobaczyliśmy jeszcze miejsca, w których skrupulatnie zabezpieczone, trwają do dziś pozostałości po wioskach indiańskich z czasów poprzedzających przeniesienie się Indian pod klify.
Tak wyglądały domy pierwszych Anasazi |
Tak wyglądają zachowane pozostałości po tych domach |
Ponieważ w środku dnia temperatura sięgała już zenitu, obiad udało nam się zjeść w zacienionym miejscu na obszarze campingowym, po czym odbyć godzinną sjestę na kojącej drzemce. Tego nam było trzeba.
Chapin Mesa Muzeum - jego budynek idealnie komponuje się z klimatem Mesa Verde |
To właśnie w takiej kamiennej "misie" ucierano kukurydzę za pomocą płaskiego kamienia |
Najbardziej podobały nam się makiety obrazujące poszczególne okresy historyczne życia Indian wraz z towarzyszącym im powolnym postępem na przełomie wieków.
Pobyt w Mesa Verde dobiegał końca, ale wieczorem czekał nas jeszcze gwóźdź programu – Cliff Palace (czyli Pałac Klifowy).
Aby zobaczyć pozostałości tego wspaniałego osiedla, udaliśmy się ponownie na wycieczkę, ale tym razem bardziej kameralną i o tyle inną od tych organizowanych w ciągu dnia, że jako jedyną o zachodzie słońca. Perspektywa ruin, skąpanych w blasku ognistoczerwonych, gasnących już promieni świetlnych, zapowiadała prawdziwą gratkę – tym bardziej, że Pałac Klifowy to największe, najbardziej okazałe i chyba najlepiej zachowane pueblo w całym Mesa Verde.
Cliff Palace |
Indianie przynosili je na półkę skalną albo z góry płaskowyżu, albo z dna wąwozu. Mrówcza praca! Pamiętajmy, że na sam klif bardzo trudno się dostać. My mieliśmy do dyspozycji wąskie schody i drabiny, a Indianie zaledwie niewielkie otwory wykute w skałach. Nic dziwnego, że budowa tego okazałego, ciągnącego się na długości ponad 80 metrów miasta - trwała 75 lat! W szczytowym okresie żyło tam 250 osób!
Przypuszcza się, że w Pałacu Klifowym mogli mieszkać z rodzinami ważniejsi członkowie indiańskiej społeczności, sprawujący określone plemienne funkcje. A czy wiecie, że głowami rodzin i osobami podejmującymi wszelkie przywódcze decyzje u Anasazi były KOBIETY?! Mężczyzna wiążąc się z „żoną”, zawsze wędrował do jej wioski, nigdy odwrotnie. Gdzie lepiej o tym posłuchać, jak nie wśród ruin samego kamiennego grodu?
Nasz przewodnik - Nocny Orzeł z plemienia Lakota, opowiada o życiu w Cliff Palace |
David NIGHTEAGLE (Nocny Orzeł), zabrał nas w arcyciekawą podróż w przeszłość. Z wielką pasją opowiadał historię Anasazi, pokazywał szczegóły architektury i funkcjonowania pueblo, zdradził też faktyczną przyczynę opuszczenia klifów przez ich mieszkańców.
Źródła podają bowiem, że Indianie z niewiadomych przyczyn po prostu w pewnym momencie zniknęli. W swoich skalnych domostwach zostawili jedzenie, ubrania, narzędzia i ok. 1300 r. po prostu ślad po nich zaginął. Zwolennicy teorii spiskowych spekulują, że jak nic – tubylców porwali kosmici, którzy wcześniej pomogli im rzekomo stworzyć domy ukryte w skałach. Podobnie jak w przypadku Majów czy Azteków, powstały na ten temat przeróżne dokumenty i filmy. Tutaj wzmianka o Anasazi.
Mimo najszczerszych chęci, według mnie hipoteza dot. UFO raczej do najmocniejszych nie należy i fani obcych cywilizacji mogą się rozczarować.
Jak tłumaczyć zatem to nagłe zniknięcie?
Otóż, społeczność Indian stopniowo się powiększała, więc na klifach brakowało przestrzeni do życia.
Ponadto, wyjaławiała się gleba na płaskowyżu i plony były coraz marniejsze, a wybijanej permanentnie zwierzyny leśnej w końcu również zaczęło brakować.
Szczególnie ciężko było przetrwać okres przeszło dwudziestoletniej wielkiej suszy, która miała miejsce podczas ostatnich lat pobytu Indian na terenie Mesa Verde.
Może to właśnie susza była też powodem, dla którego inne wojownicze plemiona zdecydowały się agresywnie zagarnąć tereny mieszkańców klifów. Ponoć informacja o dużej wyprawie wojennej dotarła pocztą pantoflową dość wcześniej do Anasazi, a ci w obawie o swój los zdecydowali się opuścić skalne miasta.
Według teorii Nocnego Orła, całości dopełniała przepowiednia religijna mówiąca o nadejściu takiego czasu, w którym Anasazi, po wiekach spokoju, będą musieli udać się kiedyś w dalszą podróż. Prawdopodobnie, moment taki nastąpił właśnie wtedy...
Otóż, społeczność Indian stopniowo się powiększała, więc na klifach brakowało przestrzeni do życia.
Ponadto, wyjaławiała się gleba na płaskowyżu i plony były coraz marniejsze, a wybijanej permanentnie zwierzyny leśnej w końcu również zaczęło brakować.
Szczególnie ciężko było przetrwać okres przeszło dwudziestoletniej wielkiej suszy, która miała miejsce podczas ostatnich lat pobytu Indian na terenie Mesa Verde.
Może to właśnie susza była też powodem, dla którego inne wojownicze plemiona zdecydowały się agresywnie zagarnąć tereny mieszkańców klifów. Ponoć informacja o dużej wyprawie wojennej dotarła pocztą pantoflową dość wcześniej do Anasazi, a ci w obawie o swój los zdecydowali się opuścić skalne miasta.
Według teorii Nocnego Orła, całości dopełniała przepowiednia religijna mówiąca o nadejściu takiego czasu, w którym Anasazi, po wiekach spokoju, będą musieli udać się kiedyś w dalszą podróż. Prawdopodobnie, moment taki nastąpił właśnie wtedy...
David Nighteagle* |
Indianin grał w skupieniu, pięknie, refleksyjnie – jakby chciał w ten sposób kolejny raz pożegnać upływający dzień. Staliśmy tam wszyscy oczarowani, wręcz urzeczeni...
Park opuszczaliśmy o zmroku.
* David Nighteagle jest nie tylko rangerem, ale także uznanym flecistą, gawędziarzem i krzewicielem kultury indiańskiej. Zobacz tutaj informacje o nim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz