środa, 24 lipca 2019

Biała Pustynia w Nowym Meksyku

Po wyjściu z Meow Wolf, czym prędzej opuściliśmy Santa Fe, aby jeszcze tego dnia dotrzeć na południe Nowego Meksyku. 


Pierwotnie, nasz plan zakładał drogę przez osławione Roswell, gdzie w 1947 r. rozbił się rzekomo niezidentyfikowany obiekt latający. Incydent ten stał się oczywiście źródłem niezliczonej ilości teorii spiskowych, a samo miasto - miejscem spotkań ufologów i fanów pozaziemskich cywilizacji. 

Jak się łatwo domyślić, miasto i jego główna gałąź turystyczna to zielone ludki i ich latające spodki. Entuzjaści tematu ściągają tam, aby doświadczyć aury tajemniczości wydarzeń sprzed kilkudziesięciu lat i odwiedzić Międzynarodowe Muzeum i Ośrodek Badań nad UFO. Poza tym - w Roswell nic więcej godnego uwagi już nie ma. 


Z braku alternatywy, nam pewnie też przyszłoby obejrzeć legendarną wystawę z ufoludkami w roli głównej, gdyby nie odwiedziny Lucka i Lucynki, którzy podróżując po USA zatrzymali się u nas w trakcie swojej wyprawy, krótko przed naszym wyjazdem. Widzieli już to i owo w niejednym stanie, toteż dzięki ich rekomendacji zmieniliśmy trasę i omijając Roswell dotarliśmy do Alamogordo, w pobliżu którego, znajduje się niezwykły park - White Sands National Monument (Pomnik Narodowy Białe Piaski).

Jego główną atrakcją są białe pustynne wydmy, od których pochodzi nazwa pomnika, a także sąsiedztwo poligonu wojskowego White Sands Missile Range, gdzie w lipcu 1945 r. dokonano pierwszej naziemnej detonacji bomby atomowej, jako finału projektu Manhattan pod kierownictwem Roberta Oppenheimera. Kolejna bomba wybuchła już nad Hiroszimą, niecały miesiąc po teście. 
Poligon do dziś jest miejscem, gdzie testuje się pociski i park jest wtedy okresowo zamykany dla odwiedzających. Na szczęście w dniu naszej wizyty, Pomnik Narodowy stał dla turystów otworem i zapraszał w głąb pustyni...

Musicie wiedzieć, że białe pustynie są na świecie wielką rzadkością. Ta w Nowym Meksyku - to największa biała pustynia na świecie. Miejsce absolutnie wyjątkowe i niepowtarzalne - jak nas zapewniono, więc wybór między White Sands a Roswell wydawał się oczywisty. Jednak to, co zobaczyliśmy w Alamogordo - PRZEROSŁO NASZE NAJŚMIELSZE OCZEKIWANIA!

Wjeżdżając do parku, sceneria zaczęła zmieniać się z minuty na minutę. Wokół nas wyrastały pagórki pokryte coraz większą ilością... wydawać by się mogło śniegu, chociaż w rzeczywistości był to piasek. Biały, lśniący piasek, zalegający stopniowo wszędzie. W pewnym momencie znaleźliśmy się po prostu na pustyni. 
Jak okiem sięgnąć - piaszczyste, białe wydmy na tle błękitnego nieba i malowniczych gór - coś przepięknego! 

Najbardziej fascynującym odkryciem był jednak fakt, że piasek na tych wydmach, mimo bardzo wysokiej temperatury powietrza, wcale nie był gorący, a pod naszym ciężarem wcale się nie zapadał! Chodziliśmy po nim, jak po utwardzonej drodze! Fantastyczne uczucie! 

Jak to możliwe? Otóż wydmy w White Sands nie są zbudowane z kwarcu - jak w przypadku zwyczajnych wydm, lecz z gipsu! 
To ich cała tajemnica. 
Nie mogliśmy wyjść z zachwytu nad tym nadzwyczajnym tworem przyrody, który przez miliony lat kształtowany był przez szereg geologicznych i klimatycznych procesów. Niektóre z tych procesów trwają do dziś, dzięki czemu tworzenie się niezwykłego, białego piasku nie ustaje. Działanie wiatru zaś zapewnia jego ciągłe modelowanie w zachwycające, jasne, jakby księżycowe pagórki. Przyroda jest genialna.


White Sands National Monument oferuje 5 szlaków turystycznych na swoim obszarze. Niektóre są długie, wbrew pozorom bardzo trudne i wymagające dobrego przygotowania, bo uwierzcie - tam naprawdę idzie się w prażącym słońcu przez pustynię. 
Bez wystarczającej ilości wody, nakrycia głowy i kremu z wysokim filtrem - może być niebezpiecznie. Świadczą o tym śmiertelne ofiary wśród turystów, którzy zlekceważyli matkę naturę. 



My niestety nie mieliśmy czasu na pokonanie jakiegokolwiek szlaku w parku, ale mieliśmy go na tyle dużo, aby poszaleć na wydmach... na sankach!!! 





Nie wyobrażacie sobie jakaż to była pyszna zabawa. Pati i Tymek cuda wyczyniali na plastikowej płytkiej miseczce, z którą  na zmianę wbiegali na górkę po każdym zjeździe. Wszyscy leżeliśmy, skakaliśmy i fikaliśmy na zboczach wydm. 



Z żałością opuszczaliśmy tę przecudną oazę bieli i błękitu poprzetykaną soczyście zielonymi jukami. Dzień się kończył, a my mieliśmy przed sobą jeszcze spory kawałek drogi, aby nazajutrz stanąć u progu nowej, ekscytującej i zupełnie innej przygody. 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz