Tegoroczne Mikołajki absolutnie do przeciętnych nie należały. W butach nic nie znaleźliśmy, za to ogromne buciska czekały na nas od samego rana. Ogromne - bo narciarskie. Podobnież, cały inny narciarski osprzęt. Nadszedł dzień pierwszego spotkania ze śnieżnymi stokami w Utah.
Przyznaję, byłam bardzo, bardzo niechętna, aby w ogóle mieć tu do czynienia z narciarstwem. Nigdy wcześniej nie jeździliśmy. Nie mieliśmy takich tradycji rodzinnych, nigdy nie było nam po drodze i nigdy nie odczuwaliśmy potrzeby, aby w ogóle to robić. Ale...
Życie pozwoliło nam się znaleźć w miejscu, gdzie góry są niemożliwie piękne, gdzie każdego dnia możemy podziwiać ich surowy majestat, a zimą z zachwytem patrzeć na ich ośnieżone, dostojne szczyty.
Widok z naszych okien |
Codziennie inaczej - codziennie pięknie |
Czy wiecie, że pasmo górskie WASATCH, który jest naszym najbliższym sąsiadem otrzymuje rocznie nawet do 1270 cm. śniegu?! Takie wysokie opady wpłynęły na decyzję o organizacji w 2002 r. Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Salt Lake City. Ponadto, śnieg tutaj jest uznany za najlepszy na świecie, co ponoć zostało naukowo udowodnione.
Ludzie, którzy uwielbiają narty, są skłonni porzucić wielkomiejskie życie w innych stanach i przeprowadzić się tutaj dla samych gór!!! Poznaliśmy już kilku takich zapaleńców. No, ale sezon narciarski jest w Utah długi - na upartego trwa nawet do pół roku. Jakże zatem nie skusić się na zimowe szusowanie? To "jak mieć ciastko i nie zjeść ciastka" - jak mawia nasz przyjaciel :)
Mając powyższe na uwadze, mój Kolega Mąż zdecydował, że dołączymy do grona narciarzy, a przynajmniej spróbujemy. Gdzie bowiem, jak nie tutaj. Zakupił specjalne pakieciki z lekcjami, z wypożyczeniem sprzętu, z możliwością całosezonowej jazdy, a nawet z lunchami dla naszych milusińskich. Trzeba było jeszcze stosownie się przyodziać i w końcu ruszyć na stok, a raczej na oślą łączkę...
W mikołajkowy poranek, ośrodek narciarski w Snow Basin powitał nas sporym ruchem.
Dzieci dostały swoją instruktorkę, a nas przydzielono do grupy "pierwszoklasistów" u sympatycznego Johna. Zaczęliśmy od ślizgania się na jednej narcie, chodzenia, podchodzenia, hamowania i skrętów na malutkiej góreczce.
Chyba okazaliśmy się dość pojętną grupą, bo John już niebawem pognał z nami wyciągiem krzesełkowym na większe wzniesienie. Wyciąg świetny, widok świetny, moje zejście z wyciągu - poruta totalna. Zatrzymałam całą aparaturę chyba na minutę, bo nie znając możliwości swojego ciała w takich butach, z takimi deskami, rozpłaszczyłam się jak naleśnik pod swoim siedzonkiem. I niech się Wam nie wydaje, że to można sobie tak po prostu wstać! NIE MOŻNA! :))) Nie na pierwszej lekcji i nie w tych buciorach! Jakoś mnie zdołali postawić do pionu, ale założyłam sobie więcej nie upadać, nawet gdy John zademonstrował już co robić, aby powstać po upadku.
Pierwszy zjazd. Wolno i ostrożnie. Udało się pokonać zakręty, czyli pierwszy drobny sukces. Niesamowite, ale wszystko co robiliśmy na dole, teraz sprawdzało się na górze, i... naprawdę jechaliśmy! Kaszka z mleczkiem ;))
Drugi zjazd był lepszy, a trzeci jeszcze lepszy! I wyciąg zdołałam opuścić o własnych siłach :)) Po lunchu, znowu na górkę - już z większą pewnością, chociaż nie dla każdego każdy zjazd był wolny od upadków (i wcale nie piszę o sobie!). Normalnie, wiatr we włosach (w kasku!).
Dobra, podobało mi się. Nie spodziewałam się takiego obrotu rzeczy tak szybko.
Jeden z pierwszych zjazdów Pawła:
Obok nas, na tej samej górze ćwiczyły dzieci: Pati, Tymek i dziewczynka w różu. Im też dobrze wychodziło - i to bez kijków!
Za tydzień kolejna lekcja. Kto wie, może faktycznie zostaniemy narciarzami?
Super! Cudne miejsce i odpowiedni czas na kolejną pasję : o) Adasiowi tak się spodobało, że w przyszłym roku chyba już się z Mańkiem nie wymigamy ; o))) Powodzenia na kolejnych lekcjach! A te widoki i perspektywa 6 miesięcy "sezonu" to jak .... zjeść ciastko i mieć ciastko : o)
OdpowiedzUsuń