Następnego dnia, przed wyjazdem z Moab – gdzie nocowaliśmy, zahaczyliśmy o jeszcze jeden w tamtym rejonie park (stanowy) – Punkt Martwego Konia (Dead Horse Point State Park). Dość tajemnicza nazwa, prawda? Jeszcze o niej wspomnę, ale najpierw opiszę, gdzie się znaleźliśmy.
Otóż, park usytuowany jest na wąskim płaskowyżu skalnym o wysokich na kilkaset metrów pionowych zboczach. To jakby taki skalny półwysep, który połączony jest z pobliskim płaskim szczytem tylko wąskim zwężeniem o szerokości zaledwie 30 m. Potocznie to zwężenie nazywane jest po prostu „szyją”.
Wg. legendy, na przełomie XIX i XX w. kowboje używali najdalej wysuniętej części płaskowyżu jako zagrody dla dzikich mustangów, które tam zaganiali przez wspomnianą „szyję”, a następnie zagradzali ją przy pomocy gałęzi i krzewów. Pionowe urwiska gór stanowiły naturalną barierę. Kowboje wybierali sobie najlepsze konie, po czym wypuszczali pozostałe. Z nieznanych powodów pewnego razu tak się nie stało. Zagrody nie usunięto, blokując mustangom jedyną drogę ucieczki przez zwężenie. Zwierzęta umarły z pragnienia na pustynnym płaskowyżu, mając w zasięgu wzroku płynącą 600 m niżej rzekę Kolorado... Pozostaje mieć nadzieję, że to jednak tylko legenda :)
Panoramy, jaka rozciąga się z licznych punktów widokowych, nie da się po prostu opisać. Bezmiar przestrzeni, dzikie pustkowie, czerwone skały i wijąca się w kanionie wstęga Colorado River. A w dole? Chyba już nikogo nie zaskoczę - naturalnie przepaść!
Ze względu na tak charakterystyczną scenerię parku, kręcono tam ujęcia do wielu filmów, np. takich jak „Thelma i Louise” czy do obu części „Mission: Impossible”. Oczywiście i w tym parku zdecydowana większość szlaków czy punktów widokowych nie jest zabezpieczona żadnymi barierkami, murkami, czy w ogóle czymkolwiek. Usypane w stosiki kamyczki wskazują drogę marszu. Poza tym nie ma nic. Czysta dzicz! Raj dla samobójców! Może właśnie dlatego jest tam tak pięknie. Dzięki czystemu pustynnemu powietrzu, zasięg widoczności często sięga do 160 km.
Mogłabym tam stać, fotografować i godzinami gapić się na te postrzępione urwiska, ale granica nerwowej wytrzymałości mego drogiego małżonka była już mocno nadwyrężona na tej wysokości, więc zdecydowanie należało wracać do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz