Dlaczego Bryce Canyon?
Zapewne pamiętacie, że stan Utah upodobali sobie mormoni, którzy w XIX w. przybywali na te tereny celem znalezienia swojego miejsca na ziemi. W 1875 r. dotarł tu także mormoński pionier - Ebenezer Bryce. Postawił chałupkę niedaleko szerokiego kanionu i wraz z rodziną rozpoczął gospodarkę. Pewnego dnia, szukając zaginionej krowy, dotarł do skupiska kamiennych grzybów, wieżyczek i innych fantazyjnych struktur, odkrywając w ten sposób bardzo dziwaczny, ale jednocześnie nietuzinkowy i zachwycający twór geologiczny.
Pewnie wcześniej czy później, ktoś i tak dotarłby do kanionu przypisując sobie znalezienie tego cudu przyrody, niemniej Ebenezer miał to szczęście, że był pierwszy, i że mieszkał tam na tyle długo, że z czasem ludzie zaczęli nazywać to wyjątkowe miejsce jego imieniem, czyli Bryce Canyon. A miejsce naprawdę jest urzekające.
Indianie z plemienia Pajutów nazywają to miejsce "twarze pomalowane na czerwono".
Wierzą bowiem, że skały to zaklęci w kamień "legendarni ludzie", którzy zamieszkiwali te tereny w zmierzchłych czasach. Istoty te nie były naprawdę ludźmi, ale posiadały moc pozwalającą im przybierać postać ludzką lub zwierzęcą. "Legendarnych ludzi" było bardzo wielu i byli bardzo źli. Czynili wiele szkód dla samej zabawy, dlatego w końcu bóg-kojot przemienił ich w skały.
W parku można oglądać całe ich grupy. Niektóre postacie stoją w rzędach, niektóre siedzą, inne - jako zwierzęta leżą, a jeszcze inne przytulają się do siebie. Ich twarze są oczywiście "pomalowane na czerwono".
No właśnie nazwa parku nie do końca odpowiada regułom nauki.
Typowe kaniony tworzone są bowiem przez rzeki, której w tym wypadku w parku po prostu nie ma. Tutaj, fantazyjne formy skalne powstały na skutek erozji. Atakowane przez tysiące lat przez temperaturę i wodę skały, osunęły się w miejscach mniej odpornych tworząc jakby las, na który składają się powstałe z czerwonego piaskowca iglice.
Czy wiecie, że woda, która dostaje się w szczeliny piaskowca, przy spadku temperatury nocą dosłownie zamarza i powiększa swoją objętość nawet o 10%?! W ten sposób rozsadza skały, które się kruszą i tworzą fantazyjne pinakle. Oprócz erozji termicznej, kształt kanionu modeluje również erozja chemiczna, czyli dobrze wszystkim znane kwaśne deszcze, rozpuszczające skały z miękkiego piaskowca.
Można by rzec, iż "ręka mistrza" korzysta z różnych narzędzi, ale efekty - są zniewalające!
W parku spędziliśmy dwa dni. Pozwoliło nam to zarówno na piesze wędrówki najpiękniejszymi i najbardziej spektakularnymi szlakami turystycznymi, jak również na nacieszenie oczu nieziemską panoramą rozciągającą się z wielu punktów widokowych rozmieszczonych przy głównej drodze Bryce Canyon.
Na końcu tego wąskiego odcinka zderzyliśmy się z osobliwością przyrodniczą, jaką są trzy ogromne daglezje zielone (rodzaj sosny), które otulone szczelnie przez ściany piaskowca rosną tam sobie od lat w niezmąconym spokoju.
Ze szlaku Navajo Loop odbiliśmy na szlak Queens Garden, aby obchodząc skalny amfiteatr dotrzeć do "posągu" królowej Wiktorii dumnie spoglądającej na swój ogród karłowatych sosen.
Wędrowaliśmy traktem kamiennej krainy niczym ulicami skalnego miasta. Mijaliśmy setki zastygłych w piaskowcu fantazyjnych sylwetek zwierząt, ludzi, czy zdeformowanych stworów przeróżnej maści. Urzeczeni patrzyliśmy na roślinność, która na tyle upodobała sobie suchy, pustynny klimat, iż z powodzeniem trwa tam od setek lat. Pomimo wysokiej temperatury, brnęliśmy tarasami kanionu zachwyceni bezgranicznie. Prócz innych turystów, towarzyszyły nam jeszcze cykady! Były chyba wszędzie. Ich przenikliwy dźwięk, jakby setki uderzających o metal igieł, otaczał nas zewsząd i doprowadził do końca szlaku w punkcie Sunrise Point.
Po poobiedniej sjeście, z Inspiration Point powędrowaliśmy do Bryce Point. Ponieważ tym razem trasa wiodła po krawędzi płaskowyżu, praktycznie bez ustanku mogliśmy napawać się widokami legendy zaklętej w kamień. Ujęcia wprost bajeczne.
Kolejny poranek w parku zastał nas na szlaku Mossy Cave.
Przepiękna, malownicza trasa wiodąca wśród hoodoosów i kamiennych pinakli prowadziła wzdłuż płytkiego potoku do niewielkiego wodospadu. Zakątek ten niezwykle nas oczarował. Każdy fragment krajobrazu sprawiał wrażenie bogatej, dokładnie przemyślanej bajkowej scenografii. A przecież scenografem pozostaje tam niezmiennie mistrzowska Matka Natura.
Obejrzeliśmy sobie te przyrodnicze ciekawostki i podążyliśmy zobaczyć następne. Ruszyliśmy do punktów widokowych:
Od początku pobytu w Bryce Canyon towarzyszyła nam piękna, słoneczna, wręcz upalna pogoda, ale im bardziej w głąb parku i im wyżej się przemieszczaliśmy, aura raczyła nas coraz zimniejszymi powiewami wiatru. W końcu stanęliśmy na wysokości 2778 m n.p.m. (9115 stóp!)
Umiejscowiono tu Rainbow Point oraz pobliski Yovimpa Point - ostatnie, najwyżej położone punky na trasie.
Spoglądając z tego miejsca w dal - po prostu się NIERUCHOMIEJE.
Tutaj bezkres przestrzeni zniewala, a człowiek zapatrzony w horyzont zastyga w refleksji na temat stworzenia i... własnej małości względem sił przyrody.
Jeśli kiedykolwiek zapragniecie doświadczyć tej magii osobiście - obierzcie azymut na Utah - Bryce Canyon National Park!
Nasze szlaki w Bryce Canyon
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz